Każda parafia żeby przeżyć musi się stać ośrodkiem ewangelizacyjnym, bo inaczej już za lat 10-20 zacznie się zamienianie kościołów na restauracje i hotele, czym tak gorszymy się na Zachodzie. Wydaje mi się, że choć obrona Kościoła w przestrzeni publicznej jest konieczna i nie można jej zaniechać, to jednak nie ona, lecz cichy i mało rzucający się w oczy wysiłek na rzecz ewangelizacji może sprowadzić do Kościoła młodych i zapewnić mu przyszłość.
To co się w Polsce dzieje w ostatnim czasie obnażyło prawdę o Kościele, którą wielu z nas skrzętnie zamiatało pod dywan. W latach 90tych byłem zakrystianem w dużej, wielkomiejskiej parafii. Co tydzień w sobotę asystowałem przy udzielaniu sakramentu małżeństwa. Według moich obserwacji 80 % par nie miało pojęcia, albo bardzo mizerne, czym jest chrześcijaństwo i o co chodzi w tym, w czym uczestniczyli. Tym bardziej pozostali goście, którzy często zachowywali się tak, jakby rzeczywiście byli gośćmi z innej cywilizacji.
Edykt mediolański był największym, przełomowym wydarzeniem w historii Kościoła. Jego historię można rozdzielić na dwa etapy do 313 roku i po. Niebawem chrześcijaństwo stało się z elitarnej grupy wierzących (do 10 % społeczeństwa) religią państwową ze wszystkimi tego konsekwencjami: powierzchownością wyznawanej wiary, tłumami na wpółschrystianizowanych ludzi w kościołach, rytualizmem, rozdźwiękiem między wiarą a życiem codziennym, uwikłaniem Kościoła w politykę, bogactwo itp. Jednym ze skutków edyktu była nie tylko wolność wyznania dla chrześcijan, lecz także zwrot Kościołowi budynków i gruntów. Co nam to przypomina? Oczywiście rok 1989 z dokładnością do takich szczegółów jak zwrot budynków i działek. Czego szatan nie mógł osiągnąć prześladowaniami, tego chce się dobić wszelkimi pokusami związanymi z wolnością, a to dotyczy tak Kościoła powszechnego po edykcie mediolańskim, jak Kościoła w Polsce po upadku komunizmu. I oczywiście przede wszystkim samego społeczeństwa, które najpierw zachłysnęło się wolnością, a potem swawolą. Liberalna demokracja przez 30 lat dokonała tego, co komuna nie mogła przez 45. Po koniec komunizmu Kościół popierało 90-95 % społeczeństwa, natomiast teraz można realnie liczyć na maksimum 20 %, tych którzy w pełni i świadomie popierają działanie i nauczanie Kościoła. A medialny zgiełk lewaków jednak nie można porównywać z prześladowaniami sterowanymi przez PZPR. Po edykcie mediolańskim Kościół szukał sposobów na zażegnanie tego kryzysu i jednym z środków zaradczych był rozwój życia monastycznego. A co teraz należałoby robić?
Wyszyński do swojego uwięzienia w 53 roku miał strategię wyłącznie obronną i zachowawczą, natomiast po wyjściu z internowania w 56 roku przeszedł do ofensywy: Śluby Jasnogórskie, Wielka Nowenna, peregrynacja obrazu, Milenium. I wygrał, ponieważ najlepszą obroną jest atak. Owocem jasnej strategii stawiającej na religijność ludową były złote lata Kościoła za Gierka i Jaruzelskiego. Kościół był prześladowany, ale zbierał z tego ogromne profity. Komunizm ideowo obumierał, stracił poparcie w młodych, którzy poszli do oazy i na pielgrzymki. Ale to się skończyło, a teraz młodzi bazgrzą głupoty na drzwiach plebanii. Natomiast taktyka defensywna, nieustanne bronienie okopów Świętej Trójcy i stanu posiadania jest skazana na klęskę.
Broniąc wartości chrześcijańskich i obecności Kościoła w życiu publicznym obronimy ławki w kościołach, ale ich nie zapełnimy.
Kler jest obecnie w kryzysie. Kryzysie przywództwa, kryzysie duchownym, duszpasterskim, moralnym i osobistym. Uzależnienia, konkubinat, pedofilia (a dokładniej niechęć do rozliczenia tego problemu, jak i TW), homoseksualizm, depresje, bogacenie się, izolacja od społeczeństwa, brak nadziei – to tylko jedne z objawów tego kryzysu. Więc to nie kler, nie zakonnicy będą siłą napędową reformy Kościoła, lecz laikat. Ironia losu polega na tym, że w czasach Wyszyńskiego katolicka inteligencja, ze względu na swoje proliberalne fanaberie, dąsała się na promowanie przez Prymasa religijności ludowej i maryjnej. Ludzie ze środowiska Znaku i czy Więzi przebierali nogami, żeby w Polsce reformować Kościół nawet za cenę tego, że przy tej okazji komuniści, popierający te reformy, sam Kościół by rozwalili. Natomiast teraz mamy katolickie elity, i do tego zaangażowane w politykę, pragnące bronić interesów Kościoła i Narodu, zgodnie z ideami Prymasa Tysiąclecia. Tylko szkopuł w tym, że 60 lat za późno, bo teraz nie jest pewne, że sam naród chce tej obrony.
Zdjęcie z siebie odpowiedzialności za naród i jego dalsze losy to jest pewnie to, co czeka Kościół w Polsce w najbliższym czasie.
Oczywiście takich idei nie należy oczekiwać od starszego pokolenia duchowieństwa wychowanego na Wyszyńskim i Wojtyle. Starego nie nawrócisz, a możesz zdenerwować. Trudność polega na tym, że niestety wielu młodych księży jest nie mniej zagubionych w dzisiejszym świecie niż starsi. Zamknęli się w parafiach i plebaniach, grzeją sympatią tych, którzy ciągle jeszcze uczestniczą w majowym i różańcowym, i z rzadka odstrzeliwują się zza kościelnego muru. Świat na zewnątrz ani nie jest dla nich wyzwaniem, ani nie mają chęci go zobaczyć. Ale ta zmiana, które będzie na nas wymuszona ma też swoje zalety: skończą się śluby i pogrzeby, kolęda i katecheza w szkole, co już dzisiaj jest silnym depresantem dla wielu młodych księży. Brzmi to być może dla wielu cynicznie lub brutalnie, ale lepiej być na to przygotowanym i jakiś z tego pożytek wyciągnąć, niż drzeć na sobie szaty z powodu tego, co jest najprawdopodobniej nieuniknione. Coś się kończy, ale też coś się zaczyna. Coś musi obumrzeć, aby coś się narodziło. Ecclesia semper reformanda (Kościół stale się reformuje) znaczy, że Kościół jest ciągle w kryzysie i ciągle potrzebujemy nawrócenia, a…
kryzys to nie tragedia tylko, jak uczy Ewangelia, okazja do wzrostu w wierze.
Kościół Katolicki ciągle jeszcze, i to nie tylko w Polsce, jest Kościołem kaleką. Otóż jego działalność powinna opierać się na trzech fundamentach: liturgia (i sakramenty), miłosierdzie i nauczanie. To trzecie nie oznacza niedzielnego kazania lub katechezy w szkole, lecz przede wszystkim ewangelizację. A ewangelizacja, to coś więcej niż kolejne spotkanie grupy charyzmatycznej (starsze panie) w kościółku, to wyjście na zewnątrz do ludzi, którzy nie znają Ewangelii lub źle ją rozumieją. To wielkie wyzwanie, do którego nie jesteśmy zbyt przygotowani. Przez stulecia Kościół był skoncentrowany na opiece duszpasterskiej nad „swoimi”, tymczasem tych „swoich” jest w społeczeństwie coraz mniej. Wokół pogaństwo, gdzie chrześcijaństwo, albo w ogóle nie jest znane, albo jest o nim takie mętne pojęcie, że lepiej, aby nie było znane. Ewangelizacji nie można się nauczyć w seminarium, bo to nie jest żadna wiedza. Najpierw na sobie trzeba doświadczyć mocy Ewangelii, żeby potem móc dzielić się z tym z innymi. Każda parafia żeby przeżyć musi się stać ośrodkiem ewangelizacyjnym, bo inaczej już za lat 10-20 zacznie się zamienianie kościołów na restauracje i hotele, czym tak gorszymy się na Zachodzie. Wydaje mi się, że choć obrona Kościoła w przestrzeni publicznej jest konieczna i nie można jej zaniechać, to jednak nie ona, lecz cichy i mało rzucający się w oczy wysiłek na rzecz ewangelizacji może sprowadzić do Kościoła młodych i zapewnić mu przyszłość.
br. Damian Wojciechowski TJ
/ opoka.org.pl /