Za słabi księża na ciężkie czasy?

Nie jestem prorokiem i nie chcę nim być. Wiem jedno. Jeśli się nic nie zmieni, to powołań będzie coraz mniej, a powołani nadal coraz słabsi. Tacy, którzy będą się poddawać, będą uciekać lub nie będą robić nic… Oczyszczenie Kościoła tak potrzebne musi iść równolegle z wewnętrzną reformą, która przede wszystkim da nam kapłanów na dzisiejsze czasy…

Seminaria nadal produkują zbyt dużą liczbę zakochanych w sobie klerykałów

… kolejny młody ksiądz odebrał sobie życie. … ksiądz z kilkuletnim stażem kapłaństwa porzucił sutannę. Jedno jest pewne, że coś w formacji kapłańskiej nie dorasta do dzisiejszych trudnych czasów.

W czwartek kolejny młody ksiądz odebrał sobie życie. Kilka miesięcy temu ksiądz z kilkuletnim stażem kapłaństwa porzucił sutannę. Kolejny młody duchowny leczy się na depresje… My, księża, jesteśmy coraz słabsi, a czasy coraz trudniejsze. Diagnoza czy hipoteza? Jeśli fakt, to gdzie szukać przyczyn i rozwiązań?

Czasy coraz trudniejsze

Obiektywnie trzeba stwierdzić, że skończyła się polska sielanka dla duchowieństwa. I nie chcę być źle zrozumianym, bo piszę to jako ksiądz: nie ma w tym nic złego. Dziś ksiądz, jak każdy inny, musi sobie zapracować na szacunek w oczach ludzi. Nie jest on darem w pakiecie ze święceniami. Skończyły się czasy stawiania księży na piedestałach tylko dlatego, że księżmi są. Dziś jak na dłoni widać, w której parafii ksiądz dobrze pracuje i zbiera obfite plony, a gdzie dzieje się źle. Dziś ludzie już się nie patyczkują. Jeśli coś im nie odpowiada, to mówią o tym wprost albo przynajmniej anonimowo hejtują w Internecie.

Jest reakcja na wszystkie problemy duchowieństwa. I dobrze. Kiedy słyszę o tych potwornych zbrodniach dokonywanych przez moich braci w kapłaństwie, to sam mam ochotę rozprawić się z nimi w ciemnym zaułku ulicy, mną też targają emocje i wzrasta moja frustracja. Obiektywnie dla księży czasy są trudniejsze. Dziś nie wystarcza bowiem księdzem się stać, by być kimś. Dziś księdzem trzeba autentycznie być. Jest to bardzo mobilizujące, ale nie dla wszystkich łatwe.

Wszyscy do jednego worka

Czasy są trudniejsze nie tylko dlatego, że zniknął pewien etos księdza jako księdza. Ciemnych kart historii za wiele, by ciągle oszukiwać się, że jest idealnie. Czasy trudne także dlatego, że jak to bywa w sytuacjach trudnych, wszyscy jesteśmy wrzucani do jednego worka. Wystarczy, że któryś „z twoich braci” nawywija w okolicy (gwoli ścisłości: obiektywnie ocenić, osądzić i ukarać jeśli trzeba), a to Ty jesteś zaraz kobieciarzem, dzieciorobem albo pedofilem.

I rozumiem pewną zbiorową odpowiedzialność, bo wszyscy jesteśmy powołani, by strzec świętości kapłaństwa. Nie widzę też sensu, by krzyczeć, że to nie ja i to nie moja wina, że jestem inny czyli normalny. Czasami jednak, kiedy człowiek nie ze swojej winy zostaje postawiony pod ścianą i nie ma nawet prawa wypowiedzieć słowa w swojej obronie (bo atak anonimowy lub wprost z przejeżdżającego obok samochodu) po prostu się odechciewa.

Obiektywne problemy – subiektywne odczucia

Nie chcę tutaj dyskutować o problemach współczesnego duchowieństwa. Faktycznie, za wiele w nas pychy, za dużo w nas egoizmu, materializmu i za wiele zła moralnego czynionego dłońmi kapłana. O faktach się nie dyskutuje i nie temu służy ta refleksja. Wrzucenie do jednego worka niesie jednak za sobą konkretne konsekwencje. Nagle ten, który naprawdę się stara uświęcić siebie i innych, uważany jest za tego, który niszczy Kościół od środka (bo przecież wszyscy jesteśmy tacy sami), a to jest trudne do zniesienia.

W tej całej ogólnej ocenie (coraz bardziej nieobiektywnej i agresywnej) jest bowiem jeszcze kwestia jednostki. Pojedynczego księdza, który może poczuć się niesprawiedliwie osądzony. I nie chcę tutaj robić z siebie czy moich prawych kolegów „ofiar systemu”. Chcę dostrzec problem, że wielu przyzwoitych pozostaje często samotnych w przysłowiowej walce z wiatrakami.

Widzimy, że nie jest dobrze

Myślę, że musi to dobrze wybrzmieć. Jestem młodym księdzem (5 rok kapłaństwa), jeszcze może tak wiele nie doświadczyłem, ale potrafię obiektywnie spojrzeć na świat i jestem pewien, że wielu z nas brzydzi się bagnem, które znajduje się w Kościele. Po pierwsze nie chcemy być z tym utożsamiani (a to prawie niemożliwe), po drugie naprawdę mamy ochotę z tym walczyć.

Nie ma dziś chyba spotkania kapłańskiego (bynajmniej ja nie doświadczyłem), w którym nie poruszałoby się tematów trudnych z jednym wnioskiem: oczyścić, unicestwić zło, zacząć robić coś, co przyniesie zmianę na lepsze. I nie są to czcze rozmowy, choć możliwości tych na dole nikłe. Dużo modlitwy, dużo wyrzeczeń i jeszcze więcej roboty, by widzieli, że zdarzają się normalni, prawi, którym chce się nieść Chrystusa w świat. To z jednej strony pocieszające, z drugiej przerażające, bo choć intencja słuszna i chęci duże to możliwości bardzo, bardzo mało.

Widzimy, że jesteśmy słabi

Najwięksi herosi przestają dawać radę. Bo choć robisz swoje najlepiej jak potrafisz, to i tak dostajesz w twarz jednym komentarzem o koledze zza płota i tak tobie przykleją łatkę, więc powoli zaczynasz mieć dość. I tu wariantów jest wiele. Uciekasz w jeszcze więcej roboty (stając się w końcu robotem do pracy duszpasterskiej bez wewnętrznego ducha), by nie myśleć. Nie robisz nic (bo tak bezpieczniej). Zamykasz się w sobie (bo każde spotkanie to potencjalny powód, by cię oczernić) lub uciekasz w pasje (skupię się na czymś innym). Najtragiczniejsze, że każdy wariant to po prostu forma ucieczki od problemu i oznaka ogromnej słabości.

Słabość naszych czasów

Słaba odporność psychiczna dzisiejszych duchownych to nie tylko problem tej grupy społecznej. Wiem, że ogólnie dziś ludzie są słabsi. Psycholodzy mają więcej pracy, coraz częściej słyszy się o depresji, a i samobójstw też jakby więcej. Czasy mamy tak szybkie, tak wymagające, że ludzie wymiękają. Skoro ksiądz z ludu wzięty, to i dla nas te problemy nie są obce. Wsparcia jakby tylko mniej (bo rodziców martwić nie chcesz, rodziny własnej nie masz, a kolega który ewentualnie by zrozumiał też ma kryzys).

Problem w formacji?

Wydaje mi się, że duży problem tkwi w formacji przyszłych duchownych. Brak przygotowania na problemy współczesnego świata. Nie chcę tutaj nikomu dawać wskazówek. Są ode mnie mądrzejsi, którzy mają nawet prawo i sposobność, by o tym decydować. Mogę tylko snuć refleksje: może większe otwarcie seminarzystów na świat?

Może mniej alienacji, może więcej konfrontacji z prawdziwymi problemami, może mniej mówienia o wyjątkowości kapłaństwa w kontekście pozycji duchownego,

może więcej kopania w ziemi i pracy fizycznej, która pokazuje, że jesteś zwykłym facetem, może mniej filozofii, a więcej psychologii…

Dużo tych może. Jedno jest pewne, że coś w formacji kapłańskiej nie dorasta do dzisiejszych trudnych czasów. Seminaria nadal (moim zdaniem) produkują zbyt dużą liczbę (bo nie wszystkich!) zakochanych w sobie klerykałów. I z pełną świadomością biorę odpowiedzialność za tą tezę. Znam dokumenty o formacji. Dużo w trakcie własnej nasłuchałem się o tym, że ma kilka płaszczyzn. Ludzka, duchowa, duszpasterska, intelektualna. Wszystko pięknie i ładnie, choć w praktyce się rozmywa… niestety…

Problem we wspólnocie?

Problemem na pewno jest także to, że kapłani diecezjalni są naprawdę sami. Sami ze swoimi problemami (dlatego zawsze jak „coś wyskoczy” jest dla pozostałych wielkim zaskoczeniem), sami w życiu (i nie neguję tutaj wartości celibatu, bo jest moim zdaniem piękny i potrzebny), sami w świecie kapłańskim (bo coraz trudniej o wspólnotę kapłańską). Księży jest coraz mniej, parafii coraz więcej. Wielkie wikariaty niegdyś wypełnione po brzegi dziś świecą pustkami. Często na parafii pracujesz Ty i twój proboszcz, z którym choć żyjesz w jak najlepszych relacjach, nigdy nie porozmawiasz od serca jak z równym sobie.

Zamykasz się w czterech ścianach ze swoimi problemami. Gdzie Twoi bracia? Na całe szczęście ja mogę napisać, że mam taką wspólnotę. Mój rocznik święceń jest wyjątkowy. Od 4 lat spotykamy się każdego miesiąca, by być wspólnie, porozmawiać, zmierzyć się ze sobą, ocenić siebie w świetle swoich współbraci, czasami nawzajem się upomnieć i po prostu podyskutować o tym, co boli. Udaje się nam to od 4 lat i widzę, że wszyscy tego potrzebujemy. Wiem jednak, że to rzadkość. Po prostu rzadkość. I szkoda…

Co dalej?

Nie wiem. Nie jestem prorokiem i nie chcę nim być. Wiem jedno. Jeśli się nic nie zmieni, to powołań będzie coraz mniej, a powołani nadal coraz słabsi. Tacy, którzy będą się poddawać, będą uciekać lub nie będą robić nic… Oczyszczenie Kościoła tak potrzebne musi iść równolegle z wewnętrzną reformą, która przede wszystkim da nam kapłanów na dzisiejsze czasy… Modlę się, by tak było.

ks. Paweł Nowacki

/ nowacki.blog.deon.pl /