W modlitwie nad darami w ten święty wieczór prosimy Boga o to, żebyśmy mogli z radością przyjmować wiekuiste dary, które nam daje świętowanie narodzenia Chrystusa. W ten sposób owa modlitwa ofiarowania umieszcza w centrum liturgii kościelnej i jednocześnie uświadamia nam pierwotny gest bożonarodzeniowego obdarowywania: w tę świętą noc sam Bóg raczył stać się darem dla ludzi, oddał nam samego siebie – pisał Joseph Ratzinger w książce „Jezus z Nazaretu”.
Światło w ciemności
W nocy, kiedy narodził się Jezus, nad betlejemskimi polami – zgodnie z relacją ewangelisty Łukasza (2,14) – rozlegał się śpiew aniołów: „Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom Bożego upodobania”. W relacji tej Łukasz zupełnie świadomie występuje przeciwko politycznej filozofii cesarstwa rzymskiego, która wyrażała się, gdy cesarz August swe panowanie umieścił pod dewizą „pokój na ziemi” i pozwolił Wergiliuszowi wielbić siebie jako „Syna Bożego i posłańca złotej ery czasów ostatecznych”. Ewangelista chce powiedzieć, że zbawienie świata nie przychodzi w końcu przez potęgę rzymskiego oręża, lecz od bezsilnej w ziemskim rozumieniu miłości Boga, która ukazała się w betlejemskim Dziecku. Dzisiaj, dwa tysiące lat później, obydwie obietnice działają na nas prawie jak ironia: cesarstwo rzymskie nie potrafiło rzeczywiście zapewnić trwałego pokoju, lecz mogło trwać jedynie za cenę coraz nowych wojennych konfliktów, aż w końcu pod naciskiem większych potęg samo się rozpadło. Jednakże – i to dręczy nas o wiele bardziej – także wiara Jezusa Chrystusa nie była oczywiście w stanie dać światu pokoju. Sama ona stała się powodem ciągle nowych zatargów i krwawych walk; świat pochrześcijański, w którym dziś żyjemy, nie tylko znajduje się w niebezpieczeństwie unicestwienia, przewyższającego swą grozą wszystko wcześniejsze, lecz wciąż na nowo i na nowy sposób przeżywa niepokój ludzkiej egzystencji, jak nieuniknione przekleństwo, na przekór wszelkim wysiłkom na rzecz pokoju. Wspaniałe obietnice Bożego Narodzenia przybierają w ten sposób osobliwie melancholijny ton. Wydaje się, że „zbawienia świata”, o którym nam mówią, nigdzie nie można znaleźć. Jedna część ludzkości cierpi z powodu głodu i zimna, jęczy z powodu społecznej nierówności i braku elementarnych warunków egzystencji godnej człowieka dla coraz większej masy wyzutych z praw i zapomnianych, których obrazy nas niepokoją, a przy tym nie wiemy, w jaki sposób moglibyśmy im okazać skuteczną pomoc. Druga część żyje w przepychu i jest on dla nich biczem – nie tylko dlatego, że musimy niszczyć to, czego innym brakuje z powodu jakiegoś dziwnego przymusu praw ekonomii, które zdają się ujarzmiać człowieka bez jego woli. Nie, to samo bogactwo gnębi człowieka, sprawia, że życie, które ono pozornie zapełnia, jest dla niego nieznośnie puste. Wszystko już było, wszystkiego zakosztował, i wszystkiego jest jednak zbyt mało, żeby dać pokój. Żeby się spełnić. Przeciwnie, pozostaje wstręt, świadomość, że zawsze można tylko ponieść porażkę. Ten, kto znajdzie już wszystko, czego chce, czuje się na swój sposób dokładnie tak samo manipulowany, wyzyskiwany, wyszydzany jak ten, któremu wszystkiego się odmawia. Bywają rewolucje przeciwko nędzy, ale bywają także rewolucje w wyniku zniewolenia bogactwem i konsumpcją; przesycony i głodujący spotykają się ze sobą w dziwnej wspólnocie braku pokoju.
W tej sytuacji chrześcijaninowi z trudem tylko i z oporami ciśnie się na usta orędzie Boże Narodzenia. Czy głodującym, których losu ono nie zmienia, nie jawi się ono jako szyderstwo ze strony posiadających, którym łatwo o tym mówić? Czy nie jest ono rzeczywiście pustą pociechą, unikiem, za którym kryje się nieczyste, chcące się w ten sposób uspokoić sumienie? I czy u posiadających nie jest pustym sentymentalizmem, za pomocą którego w wyrafinowani, sposób chcą wyczarować trochę sakralnego blasku w swym świec kim życiu, mimo iż sacrum od dawna już przestało dla nich być czymś realnym? Czy wobec tego nie należałoby odrzucić pobożnych słów i postawić wszystko na działanie przemieniające świat? A może jednak Dziecię z Betlejem, mimo iż nie sprawuje bezpośrednio żadnej ziemskiej władzy, to dla nas poważna sprawa? Chrześcijaństwu angażującemu się na sposób zbyt ziemski Reinhard Raffalt postawił pytanie, które powinno nam dać dużo do myślenia: „Czy uciemiężony, wyszydzany i wyzyskiwany człowiek nie chce w gruncie rzeczy dokładnie tego samego, co jego zniszczony komfortem, seksem i narkotykami brat – a mianowicie móc wierzyć?”
Dlaczego właściwie świętujemy Boże Narodzenie, dlaczego mamy odwagę je obchodzić pomimo nędzy, braku pokoju i samotności, które pozostały człowiekowi, i raczej się potęgują, niż redukują?
Takie pytanie powinno nas przynajmniej skłonić do poważnego zastanowienia się ponownie, dlaczego właściwie świętujemy Boże Narodzenie, dlaczego mamy odwagę je obchodzić pomimo nędzy, braku pokoju i samotności, które pozostały człowiekowi, i raczej się potęgują, niż redukują. Co stanowi właściwą treść Bożego Narodzenia? Na to pytanie można by najpierw odpowiedzieć w sposób bardzo ludzki, daleki jeszcze od przedsionka wiary, i powiedzieć: Jest to narodzenie człowieka, Jezusa z Nazaretu, który człowieczeństwo przeżył w sposób czysty, jako bycie dla drugiego, i który czystość swej egzystencji, swych słów i swojej służby przypieczętował śmiercią za innych. Kiedy to wypowiemy, to wtedy ciśnie się na usta pytanie: Czy taki człowiek nie musi mimo całej mroczności istoty człowieka być jasnym światłem budzącym nadzieję? Nadzieję, że sytuacja człowieka nie może być tak zupełnie bez wyjścia; nadzieję, że siły tego, co czyste i zdrowe, mogą się w nim okazać skuteczne. Taka nadzieja dodaje odwagi, by odważyć się na słowo i drogę tego Człowieka; jeśli nie potrafimy już usunąć ciemności, to podobnie jak On możemy na drodze historii stawiać znaki nadziei. Znaki nadziei, które łączą się ze sobą w niejako jeden łańcuch świateł, i są wyspami pokoju, zrozumienia i odetchnienia pośród nieludzkiego porządku prawnego rozwoju. I czy nie jest pocieszające widzieć, jak na przekór całemu niezrozumieniu jednak słuchano Jego orędzia? Nie rodziło ono samych sporów, ale także, a nawet częściej, cud zrozumienia, tak że w różnych czasach i kulturach, a nawet poprzez granice różnych religii ludzie odnajdują się w tym Imieniu. Wszędzie tam, gdzie pojawi się to Imię, znika dystans i pojawia się bliskość. Czy to wszystko nic nie znaczy? Czy mamy odrzucić to małe światło, ponieważ chcemy tylko wielkiego?
Wiara ma odwagę powiedzieć jednak coś więcej i coś głębszego. Ten człowiek, który jawi się w historii jak ciche światło pokoju i pojednania i poprzez wieki świeci nawet do więzień i dzielnic nędzy; ten Człowiek jest jednocześnie przyjściem Boga na nasz świat. Jest światłem ze światłości, Synem Bożym i samym Bogiem. Bóg jest taki jak Jezus. Bóg jest taki, że może się stać dzieckiem i nim się stał; jest taki, że mógł cierpieć i kochać jak człowiek pośród ludzi. Ponieważ Jego światła takiego, jakim ono naprawdę jest, nie mogliśmy widzieć naszymi słabymi oczami, pokazał to nam w świetle człowieka, które jest jednak prawdziwie Jego światłem, jako światło przeznaczone dla nas. Wszystko, co przedtem powiedzieliśmy z czysto ludzkiego punktu widzenia, pozostaje nadal prawdziwe, jednak w kontekście wiary otrzymuje nową i prawdziwie zbawienną głębię. Bowiem na przekór wszystkim naszym wątpliwościom i błędom Boże Narodzenie mówi: Bóg istnieje. Niejako nieskoczenie odległa moc, która może w nas co najwyżej budzić grozę; nie jako głęboka podstawa bytowania, która o sobie nie wie. Jest taki, że potrafi się o nas troszczyć, oraz że wszystko, czym jesteśmy i co czynimy, jest objęte Jego spojrzeniem – spojrzeniem pełnym miłości. Kto przyjmuje to wiarą i wie z wiary, dla tego nie ma już absolutnej samotności. On jest obecny. Światło, którym człowiek stał się w historii i dla historii, nie jest bezsilnym przypadkiem, lecz jest światłem ze światła. Nadzieja i odwaga wychodzące z tego światła otrzymują przez to zupełnie inną głębię. Ale właśnie dlatego, że jest to prawdziwie Boska nadzieja, możemy i powinniśmy ją przyjąć i nieść ją dalej jako nadzieję całkowicie ludzką.
Z tej perspektywy świętowanie Bożego Narodzenia oznacza przyjęcie tego święta, którego nie ustanowiliśmy my sami, ale które otrzymaliśmy w darze od Boga. To w zasadniczy sposób odróżnia święta kościelne od zwykłego wolnego czasu, od wszelkiej organizowanej przez nas samych rozrywki. Rzeczywistość Bożego Narodzenia gest obecna także wtedy, gdy sami jej nie dostrzegamy, gdy sami jej nie szukamy. Jest ono nam dane raz na zawsze w narodzeniu dziecka, w którym Bóg zechciał się stać jednym z nas. W Boże Narodzenie jeszcze przed wszelkimi naszymi darami jesteśmy już wcześniej obdarowani. Odkupieńczy wymiar takiego dnia, jeśli jest należycie rozumiany, opiera się na tym, że jest nam dawane coś, czego nikt z nas nie zdołałby sam dokonać ani wymyślić, i wiemy, że już wcześniej ktoś o nas pomyślał, a my mamy tylko wejść w to otwarte światło święta, które na nas czeka i nas upewnia, że krąg naszych czynów nie jest jedyną istniejącą rzeczywistością. Nie lękajmy się więc pogodzenia się z tym. Nie lękajmy się otwarcia na nieskrępowaną niczym radość i przekazywania dalej tego, czego ludzkość wcześniej już potrzebowała i czego nadal potrzebuje bardziej niż czegokolwiek innego; wewnętrznej radości, która daje wolność i zbawienie, a wszystkim innym darom zapewnia należyty sens oraz ich właściwy kontekst.
Joseph Ratzinger
Fragment książki: Jezus z Nazaretu
(źródło: teologiapolityczna.pl)