Trzy rozważania na Boże Narodzenie (cz. 1.)

W modlitwie nad darami w ten święty wieczór pro­simy Boga o to, żebyśmy mogli z radością przyjmować wiekuiste dary, które nam daje świętowanie narodzenia Chrystusa. W ten sposób owa modlitwa ofiarowania umieszcza w centrum liturgii kościelnej i jednocześnie uświadamia nam pierwotny gest bożo­narodzeniowego obdarowywania: w tę świętą noc sam Bóg raczył stać się darem dla ludzi, oddał nam samego siebie – pisał Joseph Ratzinger w książce „Jezus z Nazaretu”.

Bóg po tej stronie naszych granic

Dla teologa albo dla kaznodziei stało się dzisiaj niemal sprawą dobre­go tonu myślenie o naszym konwencjonalnym sposobie świętowania Bożego Narodzenia w duchu mniej lub bardziej uszczypliwej krytyki oraz zdecydowane przeciwstawianie błogiemu zadowoleniu nasze go święta twardej rzeczywistości pierwszego Bożego Narodzenia. Słyszymy, że Boże Narodzenie uległo beznadziejnej komercjalizacji i wyrodziło się w bezsensowną krzątaninę; bożonarodzeniowa po­bożność stała się kiczem; że ze świętowania niezgłębionej tajemnicy wcielenia Boga stało się tanim romantyzmem otaczającym uroczego chłopca o kędzierzawych włosach, połączonym z odrobiną rodzin­nej sielanki i kultem mieszczańskiego zadowolenia. W ten sposób z religijności pozostał jeszcze jakiś powiew sentymentalności, której miło się dać poruszyć raz w roku, w nocy migocących światełek, ażeby raz jeszcze pomarzyć o latach dzieciństwa, o promiennych, dawno już minionych dniach.

Krytyka ta zawiera niewątpliwie dużo słuszności, również wtedy, gdy zbyt mało myśli się o tym, że za fasadą krzątaniny i sentymentalności nie znikła bez reszty tęsknota za czymś pierwotnym i wielkim – co więcej, że ta sentymentalna oprawa często pełni tez funkcję obrony, za czym kryje się wielkie i czyste uczucie, które jest tylko zbyt bojaźliwe, żeby się zdradzić spojrzeniu drugiego. Przyznajmy jednak spokojnie, że powyższa krytyka jest w dużej mie­rze słuszna, ale na dłuższą metę zaczyna ona wyglądać podejrzanie, ponieważ idealny obraz świąt Bożego Narodzenia i bożonarodze­niowej pobożności, który ma nam ona do zaofiarowania, wydaje się zbyt odległy od możliwości jego zrealizowania. Sami krytycy wreszcie nie mogą pomijać uwarunkowań naszych czasów i nawet poczuliby się trochę zubożeni i zmarginalizować, gdyby im się to nieoczekiwanie udało. Przychodzi więc na myśl potrzeba szukania innej drogi prowadzącej do znalezienia jakiejś rozsądnej idei Bożego Narodzenia. Należałoby też chyba uważnie przyjrzeć się głównym punktom krytyki i znaleźć przy tym zdrowy rdzeń krytykowanej rzeczywistości, pierwotnego zamierzenia i sensu, który przecież także musi się za nią ukrywać, i który z czasem stał się punktem wyjścia przesady i nadużyć. W ten sposób, niejako w obrębie na­szych granic, w całości owej rzeczywistości, która teraz jest nasza, znaleźlibyśmy przesłankę sensownego rozumienia tych dni i nie musielibyśmy od razu wchodzić we wspaniałe, ale zbyt nam obce sfery owej duchowości, w której słusznie domyślamy się obecności źródeł bardziej pierwotnej i czystej pobożności.

W modlitwie nad darami w ten święty wieczór pro­simy Boga o to, żebyśmy mogli z radością przyjmować wiekuiste dary, które nam daje świętowanie narodzenia Chrystusa

Wyjdźmy więc od faktu komercjalizacji naszych świąt Bożego Narodzenia. Czy za gorączkową krzątaniną, która słusznie budzi w nas niechęć oraz – jako pamiątka cichej tajemnicy Betlejem, tajemnicy Boga, który stał się dla nas żebrakiem (2 Kor 8,9) – jest w najwyższym stopniu niestosowna; czy za nim nie kryje się jed­nak jako jego punkt wyjścia idea obdarowywania, a tym samym ta najbardziej wewnętrzna potrzeba miłości przynaglająca nas do dawania, dawania ze swego innym? A wraz z tą ideą obda­rowywania, czy nie jesteśmy już w centrum tajemnicy Bożego Narodzenia? W modlitwie nad darami w ten święty wieczór pro­simy Boga o to, żebyśmy mogli z radością przyjmować wiekuiste dary, które nam daje świętowanie narodzenia Chrystusa. W ten sposób owa modlitwa ofiarowania umieszcza w centrum liturgii kościelnej i jednocześnie uświadamia nam pierwotny gest bożo­narodzeniowego obdarowywania: w tę świętą noc sam Bóg raczył stać się darem dla ludzi, oddał nam samego siebie. Istotnym da­rem bożonarodzeniowym dla ludzkości, dla historii i dla każdego z nas jest sam Jezus Chrystus. Nawet ten, kto nie wierzy w Niego jako wcielonego Boga, będzie musiał przyznać, że wewnętrznie oczyszczał On i napełniał kolejne pokolenia ludzi, oraz że – po­nad wszelkimi granicami wiary i niewiary – zawsze zalicza się do wielkich bogactw ludzkości. Dlatego w każdym bożonarodzenio­wym obdarowywaniu powinno się znaleźć coś z pierwotnego daru Jezusa Chrystusa, z owego gestu miłości Boga, która ostatecznie nie mogła i nie chciała dać mniej niż samą siebie. To, czy dar jest drogi, czy tani, nie jest ważne; kto nie może wraz z nim dać cząstki samego siebie, ten zawsze dał za mało.

Tym samym powróciliśmy znowu do naszego dziś. Czy w rze­czywistości nie próbujemy zastępować serca pieniędzmi? Wykręcić się nimi od istotnego obowiązku obdarowywania? Czy handel już dawno nie zniszczył gestu darowania czegoś? Przede wszystkim jednak, czy wtedy, gdy z perspektywy tego centrum patrzymy na nasze Boże Narodzenia, będą nam w myśli i uszach dźwięczały słowa Jezusa, który mówi: „Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią?” (Mt 5,46n). Bożonarodzeniowe obdarowywanie się prezentami rzeczywiście wy rodziło się w transakcję wymienną i tym samym zostało pozbawione duszy. Wprawdzie również liturgia okresu Bożego Narodzenia mówi o świętej wymianie Boga, jednak polega ona na tym, że Bóg wziął nasze człowieczeń­stwo, aby dać nam swoje bycie Bogiem; że wybrał naszą nicość, aby nam dać swoje wszystko. Gdybyśmy się nauczyli dostrzegać w tym swój wzorzec obdarowywania, znaczyłoby to, że szukamy naszego ludzkiego sposobu dawania i myślimy przede wszystkim o tych, od których nie można oczekiwać rewanżu.

Powróćmy jednak do zasadniczego wątku naszych rozważań, w których chcieliśmy prześledzić konwencjonalną krytykę naszego świętowania Bożego Narodzenia, po to by z kolei ją samą krytycznie zweryfikować. Powiedziano tam następnie, że w świadomości dzi­siejszego człowieka pobożnego Boże Narodzenie zostało pozbawio­ne swych wielkich treści i sprowadzone do romantycznej atmosfery wokół Dzieciątka Bożego. Znowu trzeba tu dodać, że taka kry tyka jest zbawienna i konieczna. Wystarczy zajrzeć tylko do tekstów liturgii bożonarodzeniowej, żeby się przekonać, jak bardzo daleka jest ona od takiej zawężonej perspektywy. We Mszy tego świętego wieczoru powtarza się jak refren śpiew Psalmu 23, który wychwala wkraczającego Jahwe jak Króla: „Bramy, podnieście swe szczyty i unieście się, prastare podwoje, aby mógł wkroczyć Król chwały” (Ps 27,7, Ofertorium). Pierwotnie Psalm ten śpiewano z pewnością przy wprowadzaniu świętej Arki do świątyni jerozolimskiej; być może należał on do liturgii bramy, w której wzywano symbolicznie bramy świątynne, żeby się otworzyły przed Królem, Bogiem.

W liturgii wydarzenie betlejemskie pojawia się jako to uroczyste wkroczenie Króla, przy czym sam świat, cały ziemski krąg, jest tą świętością, której bramy wzywa się do otwarcia się i wpuszczenia Stwórcy. Pieśń na wejście i śpiew po czytaniu nawiązują do uro­czystych słów obietnicy Mojżesza, w których szemrającemu ludowi przyobiecał On cud manny na pustyni: „Tego wieczora zobaczycie, że to Pan wyprowadził was z ziemi egipskiej. A rano ujrzycie chwałę Pana” (Wj 16,6n). Tak więc Chrystus przychodzi jako rzeczywista manna, jako prawdziwie królewska, wielka i śmiała odpowiedź Boga na szemranie ludzi, dla których przygoda z Bogiem staje się zbyt niejasna i którzy woleliby wrócić do wygód zabezpieczonego życia niewolników, nieponoszących żadnej odpowiedzialności za własną przyszłość. Wreszcie śpiew po Komunii przedstawia wydarzenie betlejemskie słowami proroka Izajasza, jako blask chwały Bożej.

Chrystus przychodzi jako rzeczywista manna, jako prawdziwie królewska, wielka i śmiała odpowiedź Boga na szemranie ludzi, dla których przygoda z Bogiem staje się zbyt niejasna i którzy woleliby wrócić do wygód zabezpieczonego życia niewolników

W rzeczy samej, tylko ta perspektywa jest odpowiednia: Wydarzenie w Betlejem nie jest wzruszającą małą idyllą rodzinną, jest to przełom obejmujący niebo i ziemię. Bóg nie jest już oddzie­lony od nas żelazną kurtyną niedostępnych zaświatów; przekroczył granicę, ażeby stać się jednym z nas. Odtąd w moim bliźnim spo­tyka On mnie samego, a adoracja zapominająca o drugim czło­wieku przechodziłaby również obok Boga, który przyjął ludzkie oblicze. Właśnie dlatego, jeśli ten motyw przemyślimy do końca, to uświadomimy sobie wtedy, że za błogą szczęśliwością kryje się wielka chrześcijańska myśl o Bogu, który stał się dzieckiem, myśl prowadząca w istocie rzeczy do samego sedna bożonarodzeniowej tajemnicy. Na tym bowiem polega paradoks, że chwała Boża chciała się ukazać nie w triumfalnym pochodzie poddającego potędze swej władzy cesarza, lecz w ubóstwie dziecka, które – niedostrzeżone przez wielkie społeczeństwo – przyszło na świat w stajni. Bezsilność dziecka stała się wyrazem wszechmocy Boga, który nie stosuje żad­nej innej władzy poza milczącą siłą prawdy i miłości. W bezbronnej bezsilności dziecka chciało się z nami spotkać najpierw zbawiające dobro Boga. I rzeczywiście: W całej arogancji światowych potęg jakże pocieszające jest ujrzenie tego spokojnego opanowania Boga i doświadczenie w ten sposób tajemniczości owej mocy, która na koniec okaże się silniejsza niż wszystkie inne moce, i która trwać będzie dłużej niż wszystkie głośne triumfy świata. Jakąż wolność daje taka wiedza i jakież kryje się w tym człowieczeństwo!

Można by o tym wiele jeszcze myśleć i powiedzieć, chcemy jed­nak zastanowić się jeszcze nad ostatnią krytyką dzisiejszej formy świętowania Bożego Narodzenia: nad sprowadzaniem religijności do pięknego, ale nic niemówiącego uczucia. I znowu: Niestety, aż nazbyt prawdziwy jest fakt, że dla wielu religijność uległa zredukowaniu do nastroju, za którym nie kryje się już żadna rzeczywistość, ponieważ znikła wiara, z której niegdyś to uczucie się rodziło. Jednakże pod nie jednym względem o wiele bardziej nawet niebezpieczna jest sytuacja tych, którzy uważają siebie za wierzących, lecz religijność ograniczają tak samo do sfery uczucia i nie dają jej w ogóle dostępu do swego codziennego życia, gdzie doświadczają jej wyłącznie pod kątem jej użyteczności. Jasne jest, że taka postawa stanowi tylko karykaturę tego, czym naprawdę jest wiara; właśnie niesłychany realizm miłości Boga, o której mówi Boże Narodzenie, postępowanie Boga, który nie poprzestaje na słowach, lecz przyjmuje nędzę i ciężar ludzkiego życia, powinny nas każdego roku na nowo wzywać do zdawania sobie sprawy z realizmu naszej wiary i do porzucania sentymentalizmu pu­stego uczucia. Jeśli to uznamy, wtedy będziemy musieli dojść również do zaprzestania niestosownego piętnowania uczucia. We Mszy tego świętego wieczoru znowu pojawiają się słowa, które mogą nam dać wiele do myślenia. W końcowej modlitwie tej Mszy wierzący proszą Boga, żeby przez świętowanie narodzenia swego Syna pozwolił im odetchnąć. Nie mówi się tu nic bliżej, od czego i w jaki sposób chcą odetchnąć, dlatego możemy te słowa rozumieć w pełni po ludzku i po prostu, tak właśnie, jak je słyszymy. Święto powinno nam pozwolić odetchnąć. Ponieważ jednak zapełniliśmy je dzisiaj mnóstwem spraw do załatwienia, święto nie pozwala nam wytchnąć i przydusza nas całkowicie dotrzymywaniem terminów. Wtedy jednak tym bardziej mówi się nam, że święto zostało nam dane po to, ażeby zapewnić sobie trochę ciszy i radości; że piękne uczucie świętowania, które nam daje, powinniśmy przyjąć bez obawy jako dar Boży. Może się wtedy nawet zdarzyć, że w takim odetchnieniu będziemy mogli poczuć coś z tchnienia Bożej miłości i świętego pokoju, które przynosi nam w darze święte Boże Narodzenie. Dlatego także tych, którzy uważa­ją, że nie potrafią już wierzyć, nie powinniśmy pozbawiać uczucia, które im pozostało może jako ostatnie już echo ich wiary i które pozwala im mieć udział w owym odetchnieniu Świętej Nocy, przez które przechodzi tchnienie Bożego pokoju. Powinniśmy raczej być wdzięczni za to, że pozostała im jeszcze ta ostatnia cząstka bożona­rodzeniowego daru Boga i próbować z nimi wszystkimi obchodzić to błogosławione święto Bożego Narodzenia.

Joseph Ratzinger
Fragment książki: Jezus z Nazaretu

(źródło: teologiapolityczna.pl)