Rodzinne Boże Narodzenie

Wszyscy kochamy święta Bożego Narodzenia i tęsknimy za nimi przez cały rok. Kojarzymy je z życiem rodzinnym, bo – przywołując pamięć Maryi i Józefa, radujących się z narodzin Jezusa – wpatrujemy się w Świętą Rodzinę jako wzorzec chrześcijańskiej rodziny. Co uczynić, aby dobrze przeżyć te niezwykłe święta?

Często narzekamy, że obecne świętowanie nie umywa się do tego sprzed lat. Powiadamy, że chociaż kiedyś panował niedostatek, zakup towarów nastręczał liczne trudności, a prezenty pod choinkę bywały znacznie skromniejsze, to klimat tamtych świąt był niepowtarzalny. Czy owa nostalgia jest tylko przejawem fenomenu idealizowania czasów własnego dzieciństwa i młodości, czy faktycznie zatraciliśmy nieco obecnie zdolność budowania takiego nastroju świątecznego, jaki potrafili wytworzyć nasi przodkowie?

Kiedyś to były święta…

Wigilia miała zwiastować pomyślność albo jej brak w nadchodzącym roku, toteż przysłowia ludowe doradzały roztropne przeżycie tego dnia. Wszyscy podrywali się już o świcie ze swych posłań, pamiętając, że: „kto w Wiliję ospały, taki też przez rok cały”. Cały dzień, aż do wieczerzy, unikano wszelakich kłótni, zabiegając o pozytywne zwiastuny niedalekiej przyszłości, np. myśliwy próbował upolować zwierzynę, a wędkarz -złowić rybę.

Gospodarz przygotowywał dc wieczerzy główną izbę chaty, ustawiając w jej kątach snopy pszenicy, żyta, owsa i jęczmienia. Zanim na przełomie XVIII i XIX w. przyjął się w Polsce, przeniesiony z południowych Niemiec, zwyczaj zdobienia drzewka, zawieszał u powały „sad” – chojaczek sośniny, przystrojony świeczkami orzechami, jabłkami i pierniczkami albo „podłaźniczkę” – małą jodełkę, wierzchołkiem ku podłodze, ewentualnie „świat” – różnobarwne opłatki, z gałązką sośniny, kolorowymi stoczkami i jabłuszkami. Po przystrojeniu izby pozostawało mu rozściełać siano na podłodze i na stole; sianem obwiązywał również drzewa w sadach.

Za to gospodynie krzątały się po kuchni, przygotowując potrawy na wieczerzę, którą nazywano postnikiem. Pośród zup dominowały: żur, barszcz, grzybowa, migdałowa albo rybna. Najważniejsze było danie rybne: śledź, karp, sandacz albo szczupak, bo ryba to przecież symbol samego Chrystusa. Były jeszcze kapusta z grzybami albo grochem i, oczywiście, słodkie rarytasy: kluski z makiem, makiełki, kasza jaglana ze śliwkami albo kutia, czyli pszenica lub pęczak z miodem i makiem. Spośród wypieków, które pojawiały się na wigilijnym stole, najważniejsza była strucla, czyli słodka bułka drożdżowa, przybrana plecionką i posypana czarnuszką. Musiała być duża, skoro miała – i to aż do Trzech Króli – zastępować chleb.

Gdy nadchodził czas wieczerzy

Kiedy na niebie pojawiała się pierwsza gwiazda, wszyscy łamali się opłatkiem, składając sobie życzenia. Białym opłatkiem gospodarz przełamywał się z domownikami, tymi z rutką częstował bydło, natomiast żółtymi i czerwonymi pieczętowano listy. Kolorowe opłatki zdobiły także drzwi wejściowe do chaty, przypominając, że Zbawiciel narodził się w Betlejem, czyli „domu chleba”. W zamożnych domach pojawiały się czasem opłatki nasycone miodem, symbolizujące dobrobyt.

Do stołu zasiadano podług wieku, aby w takiej kolejności witać się ze śmiercią. Gospodarz intonował kolędę „Wśród nocnej ciszy”, po której zabierano się do jedzenia, starając się nie odkładać ani na chwilę łyżki, aby nie zemrzeć przed kolejną Wigilią. Podczas uczty podrzucano w górę ziarna grochu, aby rósł wysoko. Po wieczerzy śpiewano kolędy, wspominano minione Wigilie i łupano orzechy. Zabawiano się także rozmaitymi wróżbami, najczęściej matrymonialnymi. Kto wyciągnął spod obrusa zielone źdźbło, mógł, już w karnawale, ślubować wybrance serca. Spod obrusa wyjmowano nie tylko źdźbła, ale i kartki z dowcipnymi przepowiedniami albo ukryte tam wcześniej drobne przedmioty. Bacznie spoglądano w niebo, bo z „dwunastnicy” – dni pomiędzy Bożym Narodzeniem a Trzema Królami – przepowiadano pogodę. Kolejnym dniom przypisywano następujące po sobie miesiące. Kiedy nadchodziła pora Pasterki, gospodarze zaprzęgali furmanki i pędzili, aby zdążyć do kościoła przed sąsiadami i zapewnić sobie największe urodzaje…

Pomiędzy wczoraj a jutrem

Czy narzekania, że dzisiejsze święta to już nie to co kiedyś, nie są konsekwencją zbytniego zapatrzenia się w przeszłość? Cóż, tacy już jesteśmy, że wolimy wspominać albo marzyć o tym, co dopiero będzie, a najtrudniej przychodzi nam cieszyć się tym, co właśnie trwa.

Nawet wśród potraw wigilijnych największy zachwyt kulinarny budzą zazwyczaj wszystkie te, których smak i aromat przypomina nam czasy dzieciństwa. Kiedy już wkraczamy w dorosłe życie i zakładamy własne rodziny, staramy się, choćby tylko raz w roku, przywrócić coś ze świata, który już przeminął. Właśnie dlatego w zakresie potraw podawanych na świąteczny stół większość z nas jest usposobiona niezwykle konserwatywnie. Niekiedy zdarza się nam uczestniczyć w dyskusjach, jaka zupa koniecznie powinna pojawić się na wigilijnym stole: rybna, grzybowa czy barszcz, albo czy makiełki powinno się podawać z bulką czy z łazankami. Czy to, naprawdę, takie ważne?

I tak już jest: jedni zapewniają, że święta bez śniegu pozbawione są uroku, drudzy powiadają, że liczy się tylko żywa choinka, inni muszą mieć w domu choć gałązkę jemioły, jeszcze inni przed Wigilią wyjeżdżają specjalnie na wieś po wiązkę siana, które włożą pod obrus. Czy są to tylko przejawy dbałości o poszanowanie tradycji, czy może zbytnie przywiązanie do drugorzędnych szczegółów?

Wiadomo przecież, że cała otoczka świąt byłaby niewiele warta, gdyby Pan Jezus się nie narodził. Co, oczywiście, nie oznacza bagatelizowania przedświątecznej krzątaniny i towarzyszących jej – odtwarzanych każdego roku – rytuałów. Jeśli tylko potrafimy nie zatrzymywać się wyłącznie na nich, dopomogą nam one w pełniejszym przeżyciu świąt. Ważny jest i obrus, biały jak śnieg i biel opłatka – bo ten kolor jest liturgicznym symbolem światła, czystości oraz chwały – i zieleń świątecznego drzewka, jako symbol nadziei oraz reminiscencja rajskiego ogrodu, a także wszystkie inne, uświęcone tradycją, szczegóły.

Jak dobrze przeżyć święta

Dla rodziny swoistym wyzwaniem jest włączenie do przedświątecznych prac dzieci, aby miały szansę rosnąć ze świadomością, że rodzice również pragną dobrze przeżyć święta i trochę odpocząć. Niechaj więc robią porządki w swoim pokoju, biegają po sprawunki czy wynoszą śmieci. Mogą także wyczyścić wszystkim domownikom buty, poustawiać krzesła przy stole, przygotować Pismo Święte i zaznaczyć stronę, z której przed wieczerzą przeczytamy fragment Ewangelii. I niechaj przygotują śpiewniki z tekstami kolęd – albo książeczki do nabożeństwa z kolędami – oraz znajdą książkę albo artykuł w czasopiśmie, z opisem dawnych obyczajów wigilijnych. Po wieczerzy mogą głośno przeczytać całej rodzinie, w jaki sposób nasi przodkowie świętowali Boże Narodzenie.

A my nie żałujmy gardeł; zamiast słuchać płyt i oglądać program telewizyjny, urządźmy rodzinne kolędowanie. Może przed Pasterką warto znaleźć czas zarówno na wspomnienie tych, którzy już odeszli, jak i na opowieść o Wigiliach sprzed lat czy chwilę interesującej zabawy? Chociaż nie będziemy, jak nasi przodkowie, ciskać kutią o powałę, to możemy zabawić się np. w odgadywanie zagadek, albo przysłów ludowych, pokazywanych gestami przez jednego z domowników; trzeba się tylko wcześniej przygotować. Podobnie podczas świątecznych spotkań z dalszą rodziną: biesiadujmy, wspominajmy i bawmy się. I, rzecz jasna; śpiewajmy wspólnie kolędy, bo kto śpiewa, ten po dwakroć się modli!

Za chwilę zasiądziemy do stołu i przełamiemy się opłatkiem – wigilijnym chlebem miłości i pojednania – życząc sobie nawzajem i całemu światu Miłości, Pokoju i Pojednania, które przyniosło na Ziemię Dzieciątko narodzone w dalekim Betlejem. Przywdziewając świąteczne ubrania, zróbmy mocne postanowienie, że będziemy przez ten wieczór i całe święta dobrzy dla wszystkich i uśmiechnięci. Zapukajmy do drzwi samotnego sąsiada, aby złożyć mu życzenia; może zaprosimy go do wigilijnego stołu i wreszcie ten pusty talerz na coś się przyda? Przypomnijmy sobie, czy nie jesteśmy skłóceni z kimś, komu możemy podać rękę do zgody, nawet jeśli nam zawinił. Bądźmy ludźmi dobrej woli, już czas – Bóg się rodzi!

Michał Gryczyński

/ opoka.org.pl /