Pamięć absolutna

Chcemy wierzyć, że kiedyś spotkamy zmarłych „po drugiej stronie”. Że śmierć nie jest kresem miłości. Ale chrześcijańska wiara w życie wieczne to coś więcej niż sposób na lęk przed rozstaniem.

Jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, płomień Jahwe. Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki” – czytamy w Pieśni nad Pieśniami (Pnp 8, 6-7). Wielkie wody w tradycji biblijnej często symbolizują śmierć (Żydzi, wśród których powstawały Księgi, nie byli dobrymi żeglarzami, podróżując przez morze, doświadczali raczej jasnej i zatrważającej świadomości, jak kruche jest życie). Obraz wielkich wód, które nie mogą ugasić żaru ognia, został więc użyty przez natchnionego poetę, by zderzyć potęgę śmierci i miłości. Przesłanie biblijnej Pieśni nad Pieśniami głosi zatem, że ta pierwsza nie jest silniejsza od tej drugiej.

Złudzenie

Brzmi pięknie. Każdy, kto kocha, pragnie, by była to wieść prawdziwa. Czy nie jest ona jednak złudzeniem? Nieuchronnie tracimy tych, których kochamy. Taki nasz los. Może zatem bardziej realistyczna od poetyckich wersów Pieśni jest treść katolickiej przysięgi małżeńskiej, która kończy się niemal okrutnymi słowami: „nie opuszczę cię aż do śmierci” – co można przecież zrozumieć i tak: „umierając opuszczę cię”. Wszystko jednak w nas krzyczy przeciw takiej utracie. Jeśli kochamy, chcemy zachować więź. Pamiętamy więc ukochanych zmarłych. Wspominamy, dbamy o grób – miejsce, w którym widzieliśmy po raz ostatni ich doczesne szczątki.

Niektórzy mówią, że właśnie tu ma swoje źródło religijna wiara w życie wieczne. Że jest ona wyrazem myślenia życzeniowego – które przekuwa pragnienie ponownego spotkania utraconych bliskich w przekonanie, iż spotkanie to kiedyś nastąpi. Cóż, nie da się w rozstrzygający sposób udowodnić, że tak nie jest. Więcej: powyższy zarzut niesie w sobie, najprawdopodobniej, przynajmniej ziarna prawdy – myślenie religijne wielu (a może i wszystkich ludzi) zawiera mniejszą lub większą domieszkę życzeniowego złudzenia.

Warto jednak mieć świadomość, że chrześcijańska wizja rzeczywistości czasowej i wiecznej – oraz ich wzajemnej relacji – obejmuje również elementy, które stają takiemu życzeniowemu myśleniu na przekór. Jezus ostrzega swoich uczniów kilkukrotnie: „Kto chce swoje życie (dosł. duszę, psyche) zachować, straci je, a kto straciłby swoje życie (psyche) dla mnie, znajdzie je” (por. np. Mt 16, 25). Ostrzeżenie to pojawia się m.in. w kontekście innych mocnych słów Mistrza – o tym, że kto kocha swoich bliskich bardziej niż Jego, nie jest Go wart (por. Mt 10, 37-39). Wniosek jest jasny: jeśli podstawowym źródłem wiary religijnej jest przywiązanie do bliskich i do formy życia z nimi, jaką znamy „na tym świecie”, nie jest to wiara „warta Jezusa”.

Chrześcijańska wiara prowadzi do akceptacji bólu utraty, do pozwolenia bliskim nam ludziom, by podążali własną drogą, także za granicę śmierci. Podążać za Jezusem to wejść w Jego drogę radykalnej rezygnacji z przywiązania do „ja” i tego, co własne, z wszelkich oczekiwań, ostatecznie nawet w doświadczenie opuszczenia przez „swojego” Boga (por. Mk 15, 34). To zaufać nieskończonej Tajemnicy do takiego stopnia, by oddać Jej wszystkie, nawet najgłębsze pragnienia, bez domagania się, by (i jak) zostały one spełnione. Autentyczna wiara dopełnia się w miłości, a ta jest bezinteresowna (i dlatego właśnie silniejsza niż śmierć).

Przemiana

Dopiero w takiej perspektywie trzeba rozważać kreśloną przez teksty biblijne wizję wieczności. „Bramą” zaś do niej jest świadomość radykalnej niewystarczalności wszystkiego, co możemy pomyśleć, świadomość, że nie jest możliwa żadna odpowiedź na pytanie, jak zmartwychwstanie umarłych będzie wyglądać: „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w sercu człowieka się nie mieści, co Bóg przygotował tym, którzy Go kochają” (1 Kor 2, 9). Jeśli tak, to wszelkie odnajdywane w Pismach wyjaśnienia, „jak tam będzie”, mają inny cel niż zaspokojenie naszej poznawczej ciekawości. Są raczej wskazówkami odnajdywania „śladów wieczności” w czasie.

Najpełniejszym z takich wyjaśnień rzeczywistości zmartwychwstania jest fragment Listu do Koryntian, w którym Paweł odpowiada na takie właśnie pytanie korynckich chrześcijan: „jak zmartwychwstają umarli?”. Stwierdza najpierw obcesowo: „O, bezmyślny! To, co siejesz, nie będzie żywe, jeśli wcześniej nie umrze” (1 Kor 15, 36). Ze zmartwychwstaniem, kontynuuje, jest jak z sianiem, obumieraniem ziaren i wzrastaniem nowych roślin: „Zasiewa się w rozpadzie – budzi się niezniszczalne; sieje się pozbawione czci – budzi się w blasku/chwale/pięknie (doxa); sieje się słabe – budzi się mocne; zasiewa się ciało obdarzone duszą (soma psychikon) – budzi się ciało duchowe (soma pneumatikon). Jeżeli istnieje ciało obdarzone duszą, jest też ciało duchowe. Tak też jest napisane: stał się pierwszy człowiek, Adam, jako dusza żyjąca, a ostatni Adam – jako duch ożywiający. Nie było jednak najpierw tego, co duchowe, ale to, co obdarzone duszą; duchowe było potem.

Pierwszy człowiek z ziemi – ziemski; drugi człowiek – z nieba. Jaki ów ziemski, tacy i ziemscy; jaki Ten niebieski, tacy i niebiescy. A jak odzialiśmy się w obraz ziemskiego, tak też odziejemy się w obraz niebieskiego” (1 Kor 15, 42-50).

Kluczowe w tym fragmencie jest, po pierwsze, zwrócenie uwagi na radykalną nieciągłość formy pomiędzy życiem czasowym, zmierzającym nieuchronnie ku śmierci, a wiecznym, pięknym i niezniszczalnym. Istotny jest też, po drugie, kierunek przemiany, na którą wskazuje Paweł. Doczesna forma ludzkiej egzystencji określona jest jako soma psychikon – ciało obdarzone duszą, psychiką. Jesteśmy bytami materialnymi, o naszej obecnej ludzkiej tożsamości decyduje również fakt, iż nasze ciała obdarzone są całą gamą wzajemnie powiązanych funkcji psychicznych – takich jak świadomość, pamięć, uczucia, możliwość podejmowania decyzji, zdolność do intencjonalnej komunikacji z innymi.

Uwikłanie sfery „duszy” w materię i czas sprawiają jednak, że jest ona przemijalna: jej postać podlega zniszczeniu – śmierci. Nie ta postać jest jednak celem ludzkiej egzystencji – ona jest tylko ziarnem, które siejemy, by, obumierając, dało początek zupełnie innej formie istnienia, nazwanej przez Pawła mianem ciała duchowego (soma pneumatikon). Dopiero ta postać życia jest wieczna – gdyż nie podlega niszczącemu działaniu czasu.

Duchowa postać życia jest jednak nie tylko inna od egzystencji śmiertelnej, doczesnej. Paradoksalnie zachowuje także pewną ciągłość, co Apostoł wyraża stosując do obu ten sam wyraz: ciało, soma. Używa tego terminu zapewne ze względu na kontekst rozpowszechnionych wówczas wierzeń, iż jedyna pośmiertna postać istnienia dostępna człowiekowi to forma „cienia”, namiastki, zaledwie „śladu” czy „resztki” znacznie pełniejszej egzystencji ziemskiej (tak wyobrażano sobie egzystencję w Hadesie czy Szeolu). Paweł za pomocą formuły „soma pneumatikon” chce oddalić wszelkie podejrzenia, iż pisząc o „duchu” ma na myśli jedynie jakiś „cień” tego, kim człowiek jest teraz.

Przeciwnie przecież – chce podkreślić, że to raczej obecna postać życia jest „cieniem” („zaledwie nagim ziarnem”) w porównaniu do tego, co wieczne.

Wieczność wewnątrz nas

Stosowanie tego samego terminu „ciało/soma” posiada jednak jeszcze inne znaczenie: ma zwrócić uwagę, że między ziarnem a owocem zachodzi istotna ciągłość. W przypadku człowieka ciągłość ta wykracza poza związek pomiędzy tym, co teraz, a tym, co potem. Ciało duchowe, jako niepodległe czasowi, nie jest naszym przyszłym ciałem (słowo „przyszłość” odnosi się wszak do czasu). Jest wieczne, tj. istnieje, by tak rzec, zawsze – i może być przez nas już teraz doświadczane. O tym doświadczeniu pisze Paweł w drugim liście do tej samej wspólnoty chrześcijan w Koryncie: „Dlatego to nie tracimy ducha, chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak wewnętrzny odnawia się dzień po dniu. Czasowe bowiem, lekkie nasze utrapienia gotują nadmiar obfitości wiecznej chwały/blasku/piękna (doxa) nam, którzy się wpatrujemy nie w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś, co niewidzialne, jest wieczne” (2 Kor 4, 16-18).

To, co w pierwszym liście zostało ujęte w schemat czasowy, sugerujący następstwo „przed‑po”, tutaj ujęte jest za pomocą metafory przestrzennej: „człowiek zewnętrzny-człowiek wewnętrzny”, przy czym obie strony, wewnętrzna i zewnętrzna, współistnieją ze sobą w tym samym momencie i są jednocześnie dostępne ludzkiemu doświadczeniu.

Doświadczane muszą być, oczywiście, każda na inny sposób. To, co zewnętrzne, jest widzialne, tj. może być poznane na sposób przedmiotu doświadczenia, różnego od poznającego podmiotu, a więc doświadczone w sposób empiryczny, w przestrzeni i w czasie. Człowiek zewnętrzny może być utożsamiony z soma psychikon, ponieważ dusza-psychika jest uwikłana w rzeczywistość materialną, czasoprzestrzenną, może zostać poddana uprzedmiotowiającemu badaniu. Psychiczne procesy poznawcze, decyzyjne, emocjonalne mają swoją stronę neuronalną czy hormonalną – nie mogą się bez niej obejść. Jako takie, to, co psychiczne, podlega niszczącemu działaniu czasu.

To, co wewnętrzne – jest niewidzialne, należy bowiem do sfery czystego podmiotu, a więc nie może być przedmiotem doświadczenia i poznania (człowieka wewnętrznego, czystego podmiotu, nie można w żaden sposób uprzedmiotowić). „Wpatrując się w to, co niewidzialne”, nie dostrzega się nic (lub: gdy wpatrujemy się w to, co niewidzialne, tym, co dostrzegamy, jest Nic). Dlatego też tradycje mistyczne ludzkości – także tradycja chrześcijańska – mówią tu o „poznaniu przez niewiedzę” czy „doświadczeniu ciemnego blasku/światła”. Skoro zaś to, co niewidzialne – wewnętrzne – wymyka się przestrzeni i czasowi, mistycy podkreślają, że i jego doświadczenie możliwe jest w punkcie, w którym znika rozciągłość czasowa naszej świadomości: pamięć przeszłości i oczekiwanie przyszłości – w skupieniu w „nagim teraz”.

Relacja

„Człowiek wewnętrzny” nie jest jednak monadą. Święty Paweł wskazuje na jego ścisły związek z Chrystusem, który żyje wewnątrz każdego z nas (por. Ga 2, 20). Ale Autor Listu do Efezjan podkreśla też, że do pełni Chrystusa możemy dojść tylko razem (por. Ef 4, 13). „Człowiek wewnętrzny” istnieje w relacjach, które sięgają wieczności.

Ślady wieczności rozprzestrzeniają się więc w różnych punktach czasoprzestrzeni życia, które na pozór wydaje się tylko zewnętrzne. Jeśli chcielibyśmy zacząć szukać tych śladów, warto zwrócić uwagę na różnicę pomiędzy doznaniami, które sprawiają nam przyjemność lub przykrość trwającą właściwie tyle, ile trwa samo doznanie (na przykład jedzenie czekolady), a przeżyciami tworzącymi dobro i satysfakcję daleko przekraczające w swym trwaniu samo przeżycie – jak kontemplacja piękna muzyki lub krajobrazu, która może dać kontemplującemu pokój serca o wiele trwalszy niż sam moment doświadczenia konkretnego piękna.

Podobnie rzecz ma się z międzyludzkimi relacjami. Mają one swoją stronę „zewnętrzną”, przemijającą, ale są otwarte na rozwój ku głębi, która wykracza poza czas i przestrzeń: mogą się stawać wspólnotą „ludzi wewnętrznych”. Ślad tego ujawnia się choćby w pogodnej bliskości pomiędzy kochającymi się osobami, która rodzi się w trakcie wspólnie spędzonego dnia w górach, czy nawet choćby wspólnego posiłku – ale przenosi się na inne, późniejsze chwile życia. To, co w relacjach „zewnętrzne”, pojawiające się w czasie i przestrzeni, a zatem przemijające, może być „ziarnem” tego, co wieczne.

Relacyjny charakter „człowieka wewnętrznego” jest jeszcze jednym powodem, dla którego właściwe jest pisanie o duchowym ciele. Ciało ludzkie jest przecież tym, przez co wyrażamy siebie „na zewnątrz”, tj. we wspólnej przestrzeni dzielonej z innymi, a zatem jest tym, przez co możemy nawiązywać i podtrzymywać relacje (wagę cielesnej strony komunikacji i cielesnej obecności widać tym wyraźniej, im bardziej rozwijają się techniczne środki komunikacji: wirtualne znajomości nigdy nie mogą dorównać spotkaniu „w realu”; zatem nawet formy wirtualne rozwijają się w kierunku, który pozwala zaznaczyć swą cielesną obecność, np. przez głos czy obraz).

Jeśli zatem mielibyśmy – pomimo zastrzeżeń co do nieadekwatności naszej wyobraźni i pojęć – próbować uchwycić naturę ciała duchowego, o którym pisze Paweł, to powinniśmy się koncentrować na możliwości komunikacji i międzyosobowej jedności. Doczesne soma psychikon umożliwia komunikację, ale przez swą „zewnętrzność” stwarza też dystans – jest jednocześnie w komunikacji przeszkodą i barierą dla jedności pomiędzy ludźmi. Jak często nie umiemy wyrazić tego, co w nas jest i czym byśmy się chcieli podzielić, źle odczytujemy cielesne sygnały nadawane przez innych, nawet bliskich ludzi; w wielu ważnych momentach życia dopada nas nieprzekraczalna samotność.

Ale to tylko wprawki; ziarno dopiero kiełkuje. Soma pneumatikon w niepojęty dla nas sposób jest środkiem wspólnoty i jedności w miłości bez granic. Zaczyna się pojawiać w „tym świecie”, o ile takiej miłości już tu doświadczamy.

Ziarno kiełkuje umierając. Wizja zmartwychwstania, a nawet jego obecne przebłyski nie niweczą całkiem niepokoju, lęku i tęsknoty za tymi, którzy odeszli. To dobrze. Proces umierania, którym jest życie na tym świecie, to czas oczyszczenia intencji, wzrastania w zaufaniu, które chce coraz mniej dla siebie. Dobrze też, gdy nasza pamięć niesie w sobie tych, których kochamy, nawet jeśli boli, że nie możemy ich zobaczyć, usłyszeć, przytulić. Im mniej chcemy dla siebie, tym bardziej nasza pamięć zanurza się w absolutnej Pamięci Boga. Nasza pamięć, sama w sobie, jest niedoskonała, więc „istnienie zmarłych w naszej pamięci” to dość marny sposób istnienia. Boska Pamięć (o ile możemy za pomocą tej metafory coś nieudolnie wyrazić) jest absolutna, a więc istnienie w Niej to najlepszy z możliwych sposobów istnienia, nawet jeśli jest dla nas absolutnie niepojęte, jak takie bycie „wygląda”.

Choć zatem nie wiemy, na czym polega istnienie Boga, a nasze mówienie o Jego pamięci jest niczym gaworzenie niemowlęcia – nie musimy się bać. Możemy wypuścić z ręki troskę o „wieczną przyszłość” swoją oraz bliskich i zanurzyć się bezinteresownie w teraźniejsze życie. Wieczność leży na dnie każdej chwili.

Piotr Sikora

źródło:tygodnikpowszechny.pl

*****
Piotr Sikora, teolog i filozof, publicysta, bloger, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, adiunkt w Katedrze Filozofii Boga i Religii w Akademii Ignatianum w Krakowie. Członek Krakowskiej Grupy Medytacji Chrześcijańskiej związanej z Ośrodkiem Medytacji Chrześcijańskiej przy klasztorze Benedyktynów w Lubiniu.