Modlitwa osobista cz. 9

Czy dobrze się modlę? Jak właściwie odpowiedzieć na powyższe pytanie, które przecież zadaje sobie chyba każdy wierzący człowiek? Dla każdego, kto pragnie w modlitwie pogłębiać swą przyjaźń z Bogiem, uniknąć pomylenia dobrych uczuć z modlitwą, stale wzrastać duchowo i osiągnąć właściwy cel modlitwy – miłość Boga i bliźniego, rozważania mogą być wyjątkowo cennmi i niezastąpionymi wskazówkami, że to Bóg pragnie wkroczyć w moje życie.

Oddech miłosierdzia

Gdy pamiętam, że Bóg toleruje i przebacza brud mych własnych błędów, win i upadków, jestem bardziej gotowy, by akceptować to, co uważam za godne pogardy u innych.

Jack Kornfield pisze, że „osoba, która naprawdę kocha, wdycha ból świata, a wydycha miłosierdzie”. Kiedy dzięki modlitwie stajemy się bardziej kochający, zaczynamy oddychać tak, jak sugeruje Kornfield. Pewna historia opowiada o tym, jak Mahatma Gandhi wsiadał do ruszającego pociągu. Kiedy wskakiwał do wagonu, jeden z sandałów spadł mu na tory. Gandhi szybko zsunął drugi sandał i pozwolił, by ten też spadł na ziemię. Ktoś w pobliżu zapytał: „Dlaczego to zrobiłeś?”. Gandhi odparł: „Teraz ktoś będzie miał parę butów do noszenia”.

Jakże chciałabym mieć tyle miłosierdzia. Moja pierwsza myśl w powyżej opisanej sytuacji dotyczyłaby własnej bosej stopy. Gandhi skierował się do szerszego świata, do tych, których nie stać było na parę butów. Był on wewnętrznie powiązany ze światem tych, którzy potrzebowali podstawowych artykułów do życia. Nie był chrześcijaninem, choć żywił wielki szacunek dla chrześcijaństwa. Dochowywał wierności własnej, codziennej medytacji hinduskiej, co przejawiało się w jego pełnej miłosierdzia postawie. Modlitwa Gandhiego owocowała miłosierną postawą wobec świata. My możemy to samo zrobić ze swoją. Jezus pokazał nam drogę.

Do fundamentów miłosierdzia należy wymaganie, by mieć otwarte, nieosądzające serce. (Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone – Łk 6, 37). Nieosądzanie to cnota trudna do nabycia i praktykowania. Marc Ian Barasch, autor Field Notes on the Compassionate Life, zauważa, jak łatwo umysł przejmuje stereotypowe oceny, nawet kiedy robimy coś tak pospolitego, jak przechodzenie przez centrum handlowe: Moje wybredne reakcje na towary na wystawach zlewają się z reakcjami na ludzi, których mijam – drobne ukłucia zazdrości, subtelne drganie postawy, mało ważne ocenianie, jak ludzie chodzą, mówią, ubierają się i żują gumę.

Jeśli ciągle porównuję innych ze swoimi normami życia i zachowania oraz oczekuję, że będą postępować zgodnie z nimi, to nie zareaguję z miłosierdziem. Będę zaprzeczać duchowej wzajemnej zależności między nami i działać na podstawie przekonania, że nasze życie nie ma z sobą żadnego powiązania. W większości sytuacji będą użalać się nad sobą, co stanowi formę widzenia siebie jako odrębnego i wyższego od drugiego człowieka. Jeśli moja codzienna modlitwa dopuszcza stałe oczyszczanie mych fałszywych ocen i egocentryzmu, to dobroć, którą Boży Duch porusza w moim sercu, będzie przepływać do moich codziennych działań. Będę przesuwać się w kierunku tych, którzy błagają o dotyk zrozumienia i pocieszenia, a nie oddalać od nich. Wtedy Chrystusowa cnota miłosierdzia będzie ogarniać wszystko, kim jestem i co robię.

Życie i działanie Jezusa pokazuje, że miłosierdzie wymaga czegoś więcej niż miłego uczucia empatii i troski, że stanowi ono coś więcej niż przyjemny wybór dobrej woli wobec kogoś potrzebującego. Wiem, że sama mam przed sobą jeszcze wiele modlitw, zanim wyjdę poza naturalne skłonności do osądzania innych zgodnie z moimi normami i preferencjami. Nadal trudno mi wychodzić poza swoje uprzedzenia i skupienie na sobie, być szczodrą w dobroci i akceptacji. Często w tym zawodzę, gdy nie podobają mi się niektórzy ludzie czy sytuacje.

Tak właśnie było kiedy, jadąc samochodem po liturgii Eucharystii, zatrzymałam się, żeby kupić pocztówkę w miejscowym sklepie. Idąc alejką sklepową, zobaczyłam przed sobą pochylonego, zaniedbanego mężczyznę, prawdopodobnie bezdomnego. Dochodzący od niego zapach był straszny. Zamiast iść dalej w jego kierunku, odwróciłam się i pospieszyłam inną alejką, za wszelką cenę starając się go uniknąć. Zupełnie zapomniałam nauki o Ciele Chrystusa — to, co robiłam wobec tego mężczyzny, robiłam wobec Świętego. Więcej jeszcze, straciłam całe poczucie niedawnego przyjęcia Eucharystii, dzięki której Chrystusowa miłość ma przyciągać mnie do innych, a nie od nich odpychać.

Kiedy doświadczam akceptacji mnie samej w modlitwie, jestem wezwana, by przekazywać innym te same uczucia miłosierdzia. Gdy pamiętam, że Bóg toleruje i przebacza brud mych własnych błędów, win i upadków, jestem bardziej gotowa, by akceptować to, co uważam za godne pogardy u innych. Im bardziej poznaję własną potrzebę doświadczenia miłosierdzia przebaczającego Boga, tym bardziej potrafię przebaczać i okazywać litość tym, którzy mnie ranią. Im bardziej prawdziwie wierzę, że Święty kocha mnie i akceptuje taką, jaką jestem, pragnąc jednocześnie, bym była wszystkim, kim mogę być, tym bardziej przygarniam do serca wszystkich, którzy stanowią część tego rozległego świata.

Święty Paweł rozpoznawał tę zdolność dzielenia się miłosierdziem, pisząc do Koryntian: Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy, Ten, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga (2 Kor 1, 3-4). Kiedy cierpimy i przyjmujemy troskliwą miłość Boga poprzez innych, nasze własne miłosierdzie zostaje ożywione i przygotowane do okazywania go innym.

Do najbardziej współczujących i troskliwych ludzi należą ci, których życie chwiało się wskutek trudności podobnych do wydarzeń z życia Hioba. Pośród tych nieszczęść ludzie cierpiący uczą się zakresu własnej wytrzymałości i zasięgu swojej odwagi. Odkrywają też moc modlitwy i niezawodną siłę Bożej łaski. Ci, którzy cierpieli, po wyjściu z bólu i walki często okazują innym tę samą, wielką miłość, jaka ich wydobyła ze strapienia.

Po przejściu przez czas cierpienia w końcu zaczynamy poznawać i rozumieć, jak miłosierdzie narodziło się w naszych okresach modlitwy. Mogliśmy myśleć, że „nic się nie dzieje”, ponieważ tak całkowicie ogarniało nas cierpienie. Lecz łaska działała, poczynając w nas dobroć pełną miłości. Kiedy pojawia się okazja, to miłosierdzie uobecnia się i odbija w naszych myślach, słowach i czynach.

s. Joyce Rupp OSM

*** Rozważanie pochodzi z książki: Modlitwa osobista.

/ deon.pl /