Modlitwa osobista cz. 11

Czy dobrze się modlę? Jak właściwie odpowiedzieć na powyższe pytanie, które przecież zadaje sobie chyba każdy wierzący człowiek? Dla każdego, kto pragnie w modlitwie pogłębiać swą przyjaźń z Bogiem, uniknąć pomylenia dobrych uczuć z modlitwą, stale wzrastać duchowo i osiągnąć właściwy cel modlitwy – miłość Boga i bliźniego, rozważania mogą być wyjątkowo cennmi i niezastąpionymi wskazówkami, że to Bóg pragnie wkroczyć w moje życie.

Otwieranie się na Boga

Kiedy prowadzę rekolekcje, na początku proszę uczestników, by „modlili się o otwartość”. Jeżeli się otworzą, wówczas mogą następować cudowne przemiany. Jeśli umysł albo serce są zamknięte, niewiele może się wydarzyć. Jeżeli nasz umysł pozostaje zablokowany, tkwimy wciąż w swoich słabościach i zaabsorbowaniu sobą, źle oceniamy dobroć Boga, odmawiamy zaufania Mu i nalegamy, by było tak, jak my tego chcemy. Pan Bóg czeka, byśmy wyzbyli się wątpliwości, oporów i mogli swobodnie przyjmować to, czym chce nas obdarować.

Wzrost przez modlitwę wymaga uwolnienia od myśli, uczuć i zachowań, które przeszkadzają nam w odkrywaniu naszego prawdziwego „ja”. Być otwartym w modlitwie oznacza być gotowym uznać całość tego, kim jesteśmy, a także pozbyć się tego, co już nie służy odpowiednio naszemu życiu i naszej relacji z Bogiem. W książce Otwarte dłonie Henri Nouwen opisuje ten mechanizm, opowiadając historię kobiety będącej w ośrodku psychiatrycznym, która nie chce wypuścić monety trzymanej kurczowo w wilgotnej, mocno zaciśniętej pięści. Autor komentuje:

Gdy jesteś zaproszony do modlitwy, zostajesz poproszony o otwarcie swej mocno zaciśniętej pięści i zrezygnowanie z ostatniej monety. Ale kto by chciał to zrobić? Dlatego pierwsza modlitwa bywa często bolesna, ponieważ odkrywasz, że nie chcesz puścić. Trzymasz się mocno tego, co znajome, nawet jeśli nie jesteś z tego dumny… Zatem, kiedy chcesz się modlić, pierwszym pytaniem okazuje się: Jak otwieram swoje zaciśnięte pięści? Z pewnością nie na siłę. Nie przez wymuszoną decyzję. Może uda ci się odnaleźć swoją drogę do modlitwy dzięki uważnemu wsłuchaniu się w słowa, które anioł wypowiedział do Zachariasza, Maryi, pasterzy i kobiet przy grobie: „Nie bój się”.

Strach może powodować, że kurczowo trzymamy się swoich starych dróg. Lęk powstrzymuje nas także przed przyjęciem tego, co nowe. Bardzo dobrze pamiętam swoje obawy, kiedy próbowałam nowego sposobu medytacji. Przez ponad trzydzieści lat moja poranna modlitwa skupiała się na codziennym rozważaniu fragmentów Pisma Świętego. Potem nastąpił czas, kiedy słowa Biblii (właściwie jakiekolwiek słowa) wypełniła cisza, która wciągała mnie w bezruch i ciszę Boga. Medytacja nad Pismem Świętym zawsze wydawała się najlepszą metodą. I oto teraz czułam potrzebę pozostawienia tego typu modlitwy i przejścia w niewerbalny, nie-myślowy, bardziej kontemplacyjny sposób przebywania z moim Boskim Towarzyszem. Byłam przerażona, że stracę głębokie przemyślenia, jakie przynosiło Pismo Święte. Bałam się oderwać od bezpieczeństwa myśli.

Gdy uznajemy obecność strachu, nie znika on od razu. Przez kilka lat zmagałam się, wchodząc i wychodząc z medytacji i kontemplacji. W końcu zaufanie do Boga stało się silniejsze niż moje wahania. Zdołałam wyzbyć się lęku i wejść tam, gdzie byłam prowadzona — z dala od inspirujących myśli w otwartą przestrzeń przebywania z Bogiem. W procesie tym odkryłam, że Pismo Święte wciąż może mnie inspirować i uczyć, ale w okresach innych niż czas modlitwy kontemplacyjnej.

Kiedy zmagałam się z nauką bardziej kontemplacyjnego sposobu modlitwy, miałam szczęście mieć przy sobie mądrą przewodniczkę duchową. Duchowi przewodnicy są bardzo pomocni z wielu powodów, szczególnie ze względu na naszą skłonność do błędnego oceniania doświadczenia modlitwy. Mamy własne, wcześniej wyrobione opinie o tym, jak powinniśmy się modlić, i o tym, czy nasz wzrost następuje, czy nie. Dlatego nie potrafimy spojrzeć na siebie z dystansem, by wyraźnie zobaczyć prawdę. Przewodnik duchowy jest obiektywny — słucha i zachęca nas do dochowywania wierności różnorakim sposobom modlitwy.

Moja duchowa kierowniczka rozmawiała ze mną o „wyzbywaniu się” i zachęcała do oderwania się od dawnych metod modlitwy. Oderwanie często rozumiemy błędnie jako konieczność całkowitego porzucenia albo oddzielenia od tego, co lubimy. Prawda okazuje się całkiem inna. Angeles Arrien w książce The Four-Fold Ways opisuje oderwanie jako „zdolność głębokiej troski w sposób obiektywny”. Bada jeszcze dalej to pojęcie i zauważa, że prawdziwe oderwanie przynagla nas do pełnego zaangażowania, lecz powinniśmy także „być otwarci na wynik, a nie przywiązani do wyniku”.

W modlitwie serce skupia się na Tym, kogo kocha. Oddajemy siebie najpełniej – jak umiemy – wielkiej Miłości, ale nie przywiązujemy się do konkretnych sposobów osiągnięcia miłosnej więzi. W moim przypadku nadal byłam w pełni więzi z Bogiem, ale kiedy przeszłam do innego rodzaju modlitwy, musiałam wyzbyć się oczekiwań względem Niego. Musiałam w proces ten włożyć swoją wiarę, zachowywać otwartość i zostawić wynik Bogu.

s. Joyce Rupp OSM

*** Rozważanie pochodzi z książki: Modlitwa osobista.

/ deon.pl /