Jeśli teraz, w tym momencie nie stać cię na nic, czujesz się przytłoczony, przygnębiona, bezradny, przerażona – daj sobie czas. Nie oskarżaj się o brak serca i nie pozwalaj na to innym. Pomoc to dar, nie przymus. Pomoc to miłość znająca swoje możliwości, a nie miara do dzielenia ludzi na lepszych i gorszych.
To pierwsza od dawna wojna tak blisko nas, która za pośrednictwem Internetu rozgrywa się na naszych oczach w czasie niemal rzeczywistym. Dlatego trudno się dziwić, że wszyscy, którzy do tej pory żyli w dość złudnym poczuciu, że na świecie panuje pokój, czują się wytrąceni z codziennej równowagi. Poczucie nierównowagi przymusza ich do działania. A także do tego, by oceniać innych i w ten sposób trochę uciszyć swój nagły wewnętrzny konflikt, powodowany przez wyrzuty sumienia. Które mówią: trzeba natychmiast przywrócić poprzedni stan, w którym nie odczuwaliśmy tego okropnego dyskomfortu! Niech wszyscy coś zrobią!
A jeśli nie widać, żeby ktoś coś robił, trzeba go natychmiast wyrwać do odpowiedzi, niech się tłumaczy, niech się usprawiedliwi, czemu jeszcze nie oddał mieszkania, wszystkich oszczędności, nie rzucił pracy i nie zamienił jej na wolontariat w punkcie recepcyjnym. Bo ta pomoc to jest obowiązek każdego Polaka. Teraz!
Rzecz w tym, że pomoc z serca to nie jest pomoc z konieczności. Na to, by udzielić pomocy, trzeba być gotowym, trzeba mieć warunki. Nie tylko zewnętrzne, mieszkaniowe, finansowe, ale także wewnętrzne, psychiczne i fizyczne. A mnóstwo ludzi tutaj, w Polsce, od czasu wybuchu wojny na Ukrainie doświadcza bardzo trudnych emocji.
Trudno komuś pomagać, gdy człowiek sobie chwilowo nie radzi sam ze sobą. Trudność tylko rośnie, gdy ten stan pogłębiają jeszcze próby zawstydzania, oceniania, kwalifikowania tych, po których WIDAĆ, że pomogli, jako lepszych, a tych, co na oko jeszcze nie pomogli, jako gorszych. Pomoc przestaje być aktem miłości, zaczyna być przymusem, spełnieniem cudzych, nerwowych oczekiwań, które przerastają podejmującego się pomagania człowieka. Czym się kończy? Wyproszeniem z mieszkania po kilku godzinach uchodźców, których się przyjęło pod presją otoczenia. Bo okazuje się, że nie da się wytrzymać, nie można tak żyć, to o wiele trudniejsze, niż się wydaje.
Teraz pomagają ci, którzy już są gotowi. Pierwsza, cudowna i ogromna fala wsparcia przeszła przez Polskę przygarniającą półtora miliona uchodźców. To wyjątkowe i niezaprzeczalnie dobre. Poruszające jest poświęcenie, odwaga, ofiarność. Jednak bardzo krzywdzące jest ocenianie się nawzajem przez pryzmat natychmiastowej gotowości do niesienia pomocy. Bo w naszym społeczeństwie są ci, którzy mogą rzucić wszystko i jechać na granicę albo do hali magazynującej dary dla uchodźców, by je nocami sortować i są ci, którzy nie są w stanie, bo mają pod opieką dzieci, osoby starsze czy nawet zwierzęta domowe, pracę, od której nie mogą wziąć wolnego, albo po prostu wyjazd na granicę albo zarwanie nocy przekracza ich obecne możliwości. Podobnie krzywdzące jest ocenianie zaangażowania duchowego jako wymówki, która zwalnia z „prawdziwego” działania, oczywiście w ocenie świata niereligijnego. Ludzie religijni dobrze znają moc modlitwy i wiedzą, jak jej używać, by robić to, co po ludzku jest niemożliwe, a innej pomocy często udzielają po cichu, tak, by nikt nie wiedział, ile i komu przelali na konto.
Na nowohuckich osiedlach nie widać wielu Ukraińców. Czy to znaczy, że Nowa Huta ich nie chce, nie pomaga im? Nie, to znaczy, że ludzie mają tu najczęściej małe lub bardzo małe mieszkania. Czy to będzie dobre, by w kawalerce, w której żyją cztery osoby, zmieścić jeszcze dwie, przerażone i uciekające przed wojną? Absolutnie nie, ani dla gospodarzy, ani dla gości. Za to zbiórka rzeczowa, ogłoszona przez szkołę, natychmiast przynosi efekty w postaci piętrzących się niemal po sufit kartonów wypełnionych żywnością, lekami, kosmetykami z wcześniej otrzymanej, sprawdzonej listy. To jest pomoc, której mogą udzielić ludzie z małych mieszkań. Większość z nich nie chwali się nią w mediach społecznościowych. Z boku wygląda, jakby nie pomagali.
Zauważam też trend pojawiający się coraz mocniej w mediach społecznościowych: pokazywanie udzielanej przez siebie pomocy, by nikt nie zarzucił, że człowiek jej nie udziela. Pomaganie dla świętego spokoju, przelew gdziekolwiek, żeby tylko go zrobić, przynoszenie rzeczy, których nie potrzeba, żeby uspokoić sumienie boleśnie dźgnięte przez tych wszystkich krzykaczy, którzy jak obelgę rzucają każdemu w twarz, że robi za mało.
Ktokolwiek choć raz w życiu siał poziomki, wie, że ich nasionka są tak maleńkie, że lekki wydech może je zdmuchnąć z dłoni. Gdy da im się czas i pozwoli rosnąć w swoim tempie, wyrosną z nich mocne krzaczki, które w pierwszym roku dadzą kilka owoców, przetrwają mrozy i upały i w kolejnych latach będą owocować coraz obficiej. Domaganie się od kogoś, kto właśnie zasiał jedno nasionko, by na drugi dzień przyniósł poziomkowy tort, jest zwyczajnie głupie. I tak samo głupie jest żądanie od ludzi, by natychmiast udzielali pomocy przekraczającej ich możliwości.
Prawdziwa miłość daje mądrze i w zgodzie ze sobą, szukając dobra. Nie działa po to, żeby się pokazać ani po to, żeby spełnić czyjeś oczekiwania. Mądra miłość wie, że nie może oddać pokoju swojej córki innym dzieciom uciekającym z Ukrainy, jeśli córka żyje w głębokim lęku przed wojną i jej następstwami. Mądra miłość wie, że nie może odesłać ludzi, którzy od roku czekają na swoje rekolekcje, by wzmocnić się duchowo i z nowymi siłami iść do świata, i zamiast nich przyjąć do domu tych, na których czeka wiele innych miejsc tylko dlatego, że „nie wypada, żeby dom rekolekcyjny nie przyjął uchodźców”. Mądra miłość, zanim obieca siedmioosobowej rodzinie, że da wszystko, czego potrzeba, najpierw usiądzie i przemyśli, czy podoła takiemu zadaniu, by nie zawieść ludzi, którym obiecuje długoterminową pomoc. A jeśli nie podoła, uczciwie i bez wyrzutów sumienia przyzna, że tak jest.
Wojna u sąsiadów nie zawiesza naszej codzienności. Zmienia ją i przekształca, ale wciąż musimy żyć swoim życiem, otwierając je na drugiego, jeśli mamy do tego zasoby, te materialne i te psychiczne. Sposobów, by pomagać, są setki, i wcale nie jedynym i najlepszym z nich jest przyjmowanie uchodźców pod swój dach: równie dobre jest dzielenie się wypłatą z sąsiadem, który ich przyjął, gotowanie obiadów dla tych, którzy zamieszkali w domu parafialnym, albo dla tych, którzy jako wolontariusze działają w punktach recepcyjnych i zapominają o swoich podstawowych potrzebach. By skutecznie pomóc, możesz znaleźć prawnika, który ogarnie uchodźcom dokumenty albo przygotować podstawowy słowniczek polsko-ukraiński. Możesz odmawiać różaniec, który w wielu konfliktach zbrojnych na całym świecie okazał się potężnym narzędziem wprowadzającym pokój. Ta sytuacja potrwa i będzie jeszcze wymagała wiele wysiłku, także później, gdy wszystkim, którzy potrafią pomagać natychmiast, skończą się siły i zasoby.
Jeśli teraz, w tym momencie nie stać cię na nic, czujesz się przytłoczony, przygnębiona, bezradny, przerażona – daj sobie czas. Nie oskarżaj się o brak serca i nie pozwalaj na to innym. Pomoc to dar, nie przymus. Pomoc to miłość znająca swoje możliwości, a nie miara do dzielenia ludzi na lepszych i gorszych.
Marta Łysek
Kto ich nie przyjmie, ten jest gorszy?
/ deon.pl /