… o nich można powiedzieć – ci są z Kościoła, ci którzy cierpią z innymi i którzy z nimi są. To są ludzie, którzy nigdy nie zamienią Dobrej Nowiny na… „dobrą zmianę”.
I ten Kościół zgodnie z obietnicą daną przez Jezusa przetrwa, będzie otwarty dla każdego kto zatęskni za Bogiem, choć może nie do końca potrafi Go nazwać.
To był początek lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, „wczesny Gierek” jak potem mówiliśmy. Odprawa młodszej kadry dowódczej Ludowego Wojska Polskiego, odprawę prowadzi oficer polityczny pamietający jeszcze, jak rzewnymi łzami płakał po tow. Stalinie. Instruuje jak powinna wyglądać izba żołnierska (rodzaj świetlicy). Powinien w niej być kąt historyczny, kąt oręża wojskowego, kąt patriotyczny, kąt najwybitniejszych dowódców LWP, kąt ruchu robotniczego, kąt władz państwowych… W tym momencie jak to się mówi „z głupia frant” jakiś podporucznik „wchodzi” w słowa majora i stwierdza:” Ale tow. dowódco, izba ma tylko cztery kąty”. Major spojrzał na niego wzrokiem bazyliszka i zmienił temat. Nie trzeba dodawać, że „studiowanie” zawartości tychże kątów przez żołnierzy było więcej niż nikłe.
Przypominam tę anegdotę, bo czasy się zmieniły, ale izby dalej mają cztery kąty. Rzecz w tym, że nasi hierarchowie jakoś nie przyjmują tego do swojej wiadomości i dalej urządzają swoje kąty „kościelne” nie bacząc, że nie tylko nie sumują się one do czterech, ale że zainteresowanie nimi wiernych, jest łagodnie mówiąc, niewielkie. Nieraz już pisałem o „wyposażeniu” tychże kątów, więc nie ma co się powtarzać, ale o jednym muszę koniecznie wspomnieć. To jest kąt o nazwie :” Życie nienarodzone” i piszę to bez żadnej ironii, bo sprawa zbyt poważna. Ja osobiście nie muszę wierzyć, że każde poczęte dziecko jest darem Bożym, jeszcze raz – nie muszę wierzyć – ja to wiem i mojego punktu widzenia to sprawę kończy! Arcybiskup mówiąc o szacunku dla życia nienarodzonych cytuje słowa Matki Teresy z Kalkuty:” Jeśli matka może zabić własne dziecko, to co nas powstrzyma, żebyśmy nie pozabijali się nawzajem”. To piękne i jakże mądre słowa. Arcybiskup zapewne nie był zainteresowany przypomnieniem faktu, że Matka Teresa, noblistka i osoba znana na całym świecie, po dniu oficjalnej wizyty w Polsce, wyruszyła wieczorem by na ulicy nieść pomoc bezdomnym. Biskupi z zapałem bronią życia ukrytego w łonie matki (słusznie!) mając, niemal w całości, obojętność i lekceważenie życia już narodzonych. Patrzą obojętnie, a wielu z oficjalnym przyzwoleniem, na diaboliczne dzielenie społeczeństwa i narodu, zgadzając się z herezją podziału na lepsze i gorsze dzieci tego samego Ojca. Gdy dzieje się tyle zła, gdy podziały biegną w poprzek wielu rodzin, gdy okrutna pandemia rodzi tragedie i cierpienia, jedyne co interesuje nasz Episkopat to … urządzanie swoich kątów i zasady. Może wreszcie sięgną na nowo do Ewangelii i przypomną sobie, jak nazywali się ówcześni stróże zasad, bardzo religijni skądinąd i bardzo starający się być widocznymi dla wszystkich. To są wasi bohaterowie? Odbiegłem od tematu, a właściwie go nie zacząłem, ale jeszcze o jednym.
To jest czas o tym jak przyszło do nas Słowo, jak stało się ciałem. Ale to jest też czas słowa pisanego małą literą, ono też jest darem Boga bez którego nie powstałaby ludzka wspólnota. Wielu ludzi dobrej woli patrzy z bólem jak w ostatnich latach to słowo w przestrzeni publicznej jest plugawione kłamstwem i nienawiścią. Jakże dramatycznie brakuje pasterzy, którzy donośnym głosem powiedzieliby – „dość”, dosyć szczucia jednych na drugich, dosyć dzielenia na swoich i wrogów, dosyć wykorzystywania imienia Boga do niecnych celów, dosyć „bronienia” wiary katolickiej.
W minionym roku słowo „kryzys” w odniesieniu do Kościoła w Polsce, było odmieniane we wszystkich przypadkach, a ja zastanawiam się czy faktycznie ten kryzys jest. Przetrwa i ten Kościół który nazwałem kościelnym i rozwinie się (już się rozwija!) Kościół ludzi wiernych swojemu powołaniu chrześcijańskiemu. Kościół instytucja był, jest i pewnie jeszcze długo będzie potrzebny. On wrósł w naszą kulturę i obyczajowość, wiem, że owo Polak – katolik, to głupota i herezja, ale coś z tego jest. Ludziom potrzebna jest jakaś duchowość czy transcendencja, choćby była ona ułudą, faktycznie nie samym chlebem żyje człowiek. Przecież nasz rok kalendarzowy nieustannie jest organizowany przez święta katolickie. Barwne i radosne pochody 6 stycznia, niedługo potem św. Walenty towarzyszy zakochanym, Wielki Post chwalą dietetycy, a dzieciaki się cieszą ze święcenia pokarmów w Wielką Sobotę. Procesja Bożego Ciała, jak obserwuję od wielu lat, to okazja do spotkania znajomych, a i spacer miły, szczególnie jak pogoda ładna, a zwykle jest. Patriotyzm „Cudu nad Wisłą” w sierpniu i zaduma nad grobami w listopadzie i jakże polskie Boże Narodzenie, choć tak pięknie kojarzyło się ze śniegiem i mrozem, to trzeba się zadowolić zakupami i choinką. A przecież będą chrzciny, I Komunia św., śluby i …pogrzeby. Stale coś się buduje, to i poświęcić trzeba i zawsze coś tam do kieszeni wpadnie. Pewnie ludzi będzie mniej, ale i seminaria świecą pustkami. Ci co zostaną dadzą radę, głodu nie będzie.
Biskupów też pewnie trochę ubędzie, ale wolności im nikt nie zabierze. Będą wygłaszać przemówienia, pisać listy i wydawać komunikaty, będą pouczać i narzekać, pomstować na Netflix i straszyć „kulturowym marksizmem” (nareszcie coś nowego), to już taka tradycja ostatnich lat. Ludzie powiedzą – posłuchamy was innym razem, młodzież pośmieje się radośnie, jak usłyszy co ma oglądać, słuchać i z czym walczyć, lista będzie, co oczywiste, ciągle uaktualniana. Jakieś prześmiewcze memy w Internecie, trochę bluzgów w komentarzach i rycerze Maryi z kastetami na dłoni, zwanymi przez niektórych różańcami. Biznesmen z Torunia postawi nadajnik na księżycu i radio celowane do każdego słuchacza, a na smartfonie wyświetli się litania ilustrowana jego uśmiechniętą twarzą i prośbą o datki. Biskupi z czasem po długim i spokojnym życiu zostaną ogłoszeni żołnierzami wyklętymi.
Ale jest też Kościół wiernych, a właściwie on był zawsze i będzie zawsze, Kościół pasterzy, którzy zawsze szukali zaginionych owiec, a poranione i zagubione brali na swoje ramiona. Kościół który nie szukał możnych tylko biednych i odrzuconych, co więcej głosił, że właśnie w nich w szczególny sposób mieszka Jezus. Nie trzeba szukać ich w dalekiej przeszłości, dość wymienić Matkę Teresę, ks. Popiełuszkę, ks. Kaczkowskiego, ks. Zieję. A ilu było tych, którzy nie przeszli do tej wielkiej historii miłosierdzia, ale pozostali w sercach tych, którym pomogli. Wspominam kapłana, którego nazwisko niewiele mówi, który z kolędy przywiózł straszliwie zaniedbanego starca, położył w swoim pokoju i był dla niego jak miłosierny Samarytanin. Ból wspominać jaką „nagrodę” wymyślił dla niego jego biskup.
Mamy żyjących ludzi, którzy prawdziwie są przyjaciółmi naszego Boga, znowu dość wymienić S. Małgorzatę, dominikanki z Broniszewic ( w komentarzach czytałem, że niektórym z czytelników „Deonu” już się one znudziły) Mamy ks. Bonieckiego, O. Wiśniewskiego, mamy może niewielu, ale mamy kapłanów, których pożera troska o tych, których powierzono ich opiece. Mamy „Zupę na Plantach” i wiele podobnych przedsięwzięć. Jakże nie wspomnieć Janiny Ochojskiej i… no właśnie, i Jurka Owsiaka. Oni wszyscy budują wspólnotę miłości bliźniego. Nie pytam nikogo o wiarę, nie pytam czy chodzi do „kościółka” i co sądzi o genderze i marksizmie kulturowym. Parafrazując słynny wiersz A. Słonimskiego o nich można powiedzieć – ci są z Kościoła, ci którzy cierpią z innymi i którzy z nimi są. To są ludzie, którzy nigdy nie zamienią Dobrej Nowiny na… „dobrą zmianę”.
I ten Kościół zgodnie z obietnicą daną przez Jezusa przetrwa, będzie otwarty dla każdego kto zatęskni za Bogiem, choć może nie do końca potrafi Go nazwać. A Kościół kościelny? Nie wiem. Droga do nawrócenia, droga do odmiany myślenia, o którą nawołuje św. Paweł, jest otwarta dla każdego, także dla tych, którzy mienią się pasterzami i są dumni… ze swojej pokory.
Rafał Krysztofczyk
/ rafal.blog.deon.pl /