Kończy się duszpasterstwo masowe

Kończy się duszpasterstwo masowe i trzeba się przestawiać na indywidualne, które jest dużo lepsze jakościowo

– podkreśla ks. dr Robert Wielądek. Dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin (KODR) ocenia w rozmowie z KAI, że środowiska, które chcą zmienić świat niszcząc rodzinę, są w Polsce nieliczne i apeluje o rozmowę ponad podziałami. „Jako Kościół nie możemy zasiadać ‘wyżej’, lecz mamy spotykać się z innymi jak we wspólnocie braci” – wskazuje duchowny.

Jest ksiądz dyrektorem Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin od paru miesięcy, ale z rodzinami pracuje ksiądz od lat. Jakie są dziś obecne wyzwania tego duszpasterstwa?

– Zasadniczym wyzwaniem jest dla mnie aktywizacja świeckich do tego, aby tworzyli duszpasterstwo rodzin, a także odkrywanie mocy sakramentu małżeństwa. Dla wielu osób jest to sakrament “jednej godziny”, tymczasem jest to przestrzeń permanentnego działania Pana Boga. Wyzwaniem jest także nieustanna troska o dobre przygotowanie do sakramentu małżeństwa oraz towarzyszenie, o czym tak mocno przypomina Franciszek.

Zaangażowana obecność świeckich w tym duszpasterstwie jest niesłychanie ważna. Franciszek w adhortacji „Amoris laetitia” wskazuje, że rodziny mają stać się podmiotem, a nie przedmiotem, jak to było do tej pory. Dotychczas to my, księża, wymyślaliśmy, jak to duszpasterstwo ma wyglądać. Był to taki “tryb podający”. Papież mówi: nie, mamy włączać rodziny i budować to wspólnie.

W dynamicznie zmieniającym się świecie, mierzącym się z różnymi problemami, potrzebujemy świadków, potrzebujemy świadectwa rodzin. Dużo szybciej znajdziemy pewne rozwiązania pracując z ludźmi, którzy są praktykami tych zmagań, niż wtedy, gdybyśmy zatrzymali się na poziomie teoretycznym.

Jeśli chodzi o włączanie świeckich do duszpasterstwa w ogóle, to ogromny impuls daje także trwający synod na temat synodalności.

– Oczywiście, tym bardziej, że synod nie jest dla Kościoła jakimś nowym kierunkiem tylko kontynuacją, powrotem do źródeł. Jednakże muszą się tu spotkać dwa trudy: z jednej strony “wpuszczenia” świeckich ze strony nas, duchownych, a z drugiej ich chęć zaangażowania się. Bo kiedy rozmawiam z małżeństwami, odpowiadają: nie mamy na to czasu. Myślę, że przyzwyczailiśmy się do tego, że to ksiądz jest – głównie i przede wszystkim – odpowiedzialny za duszpasterstwo, także rodzin.

Powiedzmy, że możemy sobie jeszcze na to pozwolić, bo jeszcze są księża. Jednakże w perspektywie 20 lat już tak nie będzie, po prostu.

Czyli, przyszłość duszpasterstwa rodzin spoczywa w rękach ludzi świeckich.

– Tak. Jeśli ono ma być owocne i coraz bardziej trafiające do ludzi, to ich zaangażowanie jest niezbędne.

Sytuacja nie jest łatwa, bo Kościołowi w Polsce dał się we znaki klerykalizm, który osłabił w świeckich poczucie odpowiedzialności za Kościół, zaś tę odpowiedzialność muszą wykazać w dobie postępującej sekularyzacji.

– Patrząc na różnego rodzaju badania socjologiczne i statystyki widać, że Kościół, w sensie – duchowni, traci kontakt z coraz większą częścią społeczeństwa. Ale mamy przecież świeckich, którzy żyją w tym świecie i wśród ludzi od Kościoła odległych – to są przecież apostołowie. Wszyscy musimy się uczyć współczesnego języka, by wiedzieć, jak trafić do tych, którzy utracili kontakt z Kościołem. A tu najlepszymi “tłumaczami” nauki Jezusa na język współczesny są świeccy.

● Przekładając to na praktykę, czy to oznacza np. konieczność większego udziału świeckich w przygotowywaniu i prowadzeniu kursów przedmałżeńskich?

– Wydaje mi się, że to akurat funkcjonuje najlepiej. Oczywiście można to wzmacniać, ale nie jest źle. Miałem raczej na myśli duszpasterstwo codzienne, a nie tylko okołosakramentalne, i większe zaangażowanie się rodzin w tej dziedzinie, oczywiście w miarę swoich możliwości. Jeżeli na przykład, w parafii mamy 500 rodzin, to gdyby choć raz w roku jedna z nich wykazała inicjatywę… Te najbardziej aktywne angażują się zdecydowanie częściej od innych i jakoś znajdują na to czas. Wydaje mi się, że przyczyną tego może być to, że ludzie nie widzą dla siebie przestrzeni do działania. Dlatego widziałbym konieczność wspólnego namysłu nad tym, gdzie są – czy mogłyby być – te przestrzenie do zagospodarowania. Trzeba zbadać jakie mamy talenty, charyzmaty, zdolności.

Weźmy styl przygotowania do bierzmowania, jaki realizuje wspólnota neokatechumenalna: to rodziny przygotowują młodych, spotykając się w domach. To jest kapitalne! Słyszałem potem świadectwa tych młodych, którzy wręcz nie chcieli kończyć przygotowań. Może dlatego, że właśnie dzięki temu doświadczeniu zobaczyli, że wiara rzeczywiście przenika ich życie. To jest dla mnie duszpasterstwo rodzin – rodzina, która pokazuje jak w codzienności żyje Bogiem.

Ale czy paradoks nie polega na tym, że dopóki nie doświadczymy wspomnianego braku księży, to takie dynamiczne duszpasterstwo rodzin, prowadzone przez świadomych świeckich, w pełni nie zadziała, bo może rozkwitnąć dopiero w stanie owej wyższej konieczności?

– Myślę, że teraz jesteśmy w czasie przygotowywania siebie i tych bardziej świadomych świeckich (którzy, trzeba to zaznaczyć, jednak w Kościele są) do życia w nowym świecie i nowego w nim zaangażowania. Pracowałem już z różnymi wspólnotami i widziałem, że poziom zaangażowania ludzi wzrastał, gdy brali na siebie jakąś nową odpowiedzialność. Trzeba iść w tym kierunku. Przecież w duszpasterstwie nie ma wielu dogmatów.

Badania socjologiczne pokazują – a duszpasterze potwierdzają – że załamał się przekaz wiary w rodzinach. To jest chyba kluczowe wyzwanie duszpasterskie dla całego Kościoła w Polsce?

– Kiedyś Kościół hierarchiczny był jednym z miejsc przekazywania wiary. W dużo mocniejszym stopniu dokonywało się to w rodzinie. A dziś widzi się takie na przykład obrazki, kiedy to rodzic podwozi dziecko na spotkanie przed I Komunią świętą i zostaje w samochodzie albo wraca za godzinę. To też jest “przekaz”, tylko, że zupełnie czegoś innego: “to nie jest ważne”.

Słyszę bardzo dużo wystąpień typu: “priorytetowe znaczenie duszpasterstwa rodzin”. Słyszę, ale tego nie widzę. Nasz zasadniczy tor, to wciąż duszpasterstwo sakramentalne. A przecież drugą, równoległą, niezbędną nitką naszej pracy powinno być duszpasterstwo rodzin. Jeśli – przy całym pięknie różnych inicjatyw, wspólnot itp. – nie będzie duszpasterstwa rodzin, to bardzo szybko okaże się, że nie będzie dzieci do chrztu, I Komunii, bierzmowania. Albo zastanowimy się co w duszpasterstwie rodzin robić i solidnie się za to weźmiemy, albo odkryjemy, że mamy puste Kościoły.

Powiedział ksiądz, że oddziaływanie duszpasterzy rodzin na społeczeństwo jest coraz mniejsze. A mogłoby się wydawać, że przesłanie o miłości, odpowiedzialności, wierności jest po prostu uniwersalną receptą na zbudowanie szczęśliwej relacji dla każdego związku, każdej rodziny…

– Nie jestem takim optymistą jak pan, naprawdę. Wcale nie mam takiego przekonania, że dla współczesnego młodego pokolenia tego typu wartości są tak samo ważne, jak dla poprzedniej, czy wcześniejszych jeszcze, generacji. Słyszę, jak młodzi ludzie przypatrując się stabilnym rodzinom mówią: dzisiaj to już jest nierealne. Być może mówią to na podstawie własnych doświadczeń, po tym, jak rozpadały się małżeństwa ich rodziców. Dlatego tym bardziej wydaje mi się, tym ważniejsza jest rola świeckich, żeby pokazać, że jednak się da. Oczywiście, nie o własnych siłach. Kiedy rozmawiam z małżeństwami to wydaje mi się, że ta wierność i wyłączność wynika z łaski sakramentu.

Ale realia społeczne dynamicznie się zmieniają i dziś tego typu wartości są odrzucane. Dlaczego? Może jest tak, że jeśli czegoś nie możemy osiągnąć, to żebyśmy się z tą myślą nie czuli źle, musimy to najpierw ośmieszyć, żeby tym łatwiej nam było to odrzucić?

Bardzo ważne jest urealnienie duszpasterstwa rodzin. Na przykład, żeby byli świeccy, którzy powiedzą: tak, są kryzysy, problemy, trudności, nieraz się pokłócimy itd., ale jest i łaska sakramentu, która w człowieku pracuje, powodując, że chcemy z tego wychodzić.

Coraz większa liczba młodych ludzi żyje w związkach nieformalnych: bez ślubu, czasami nawet bez zamiaru zawarcia małżeństwa. To wynika z permisywizmu czy może niewiary w trwałość małżeństwa?

– Myślę, że łatwiej jest tym młodym, którzy przez lata widzieli swoich rodziców jako szczęśliwą matkę i szczęśliwego ojca, którzy wspólnie szli przez życie. Ale dziś często słyszę: po co brać ślub kościelny, skoro po dwóch latach się rozwiedziemy. Mamy do czynienia z ogromnym przyzwoleniem społecznym na rozwody. Lekko rzucone “najwyżej się rozwiedziemy” jest dziś ogromną chorobą. A drugą sprawą jest lęk, lęk, że nam się nie uda.

To, co jest naszym lekarstwem, to świadectwo wierności w małżeństwie. Ale nie słowa teoretyka takiego jak ja, tylko ludzi, którzy żyjąc w małżeństwie pokazują, że trwały, szczęśliwy związek jest możliwy. Przecież ci ludzie nie należą do jakiegoś maleńkiego, wymierającego skansenu. W małżeństwie żyje jeszcze całkiem spora część naszego społeczeństwa.

●  Z tym, że jak zauważył niedawno prof. Tomasz Szlendak, jeszcze 100 lat temu ponad 90 proc. osób w naszym kręgu kulturowym miało doświadczenie małżeństwa. Dziś ponad połowa gospodarstw domowych to nie są gospodarstwa rodzinne rozumiane jako żona, mąż i dzieci. Czy, wobec tego, Kościół w Polsce przegrywa opowieść o rodzinie?

– Jeśli prawdą byłoby to, że przegramy, to przegramy wszyscy. Jeśli przegra rodzina, to przegra nie tylko Kościół – przegra świat. Nie idealizuję instytucji rodziny ani konkretnych realiów, w jakich trwają relacje małżeńskie i rodzinne, bo wygląda to bardzo różnie. Ale nie ma lepszego niż rodzina miejsca na przygotowanie nie tylko dojrzałego chrześcijanina, ale też obywatela. Można deprecjonować rolę rodziny i “majstrować” przy jej definicji, ale pytam: co oferujesz w zamian?

Uważam, że w walce o rodzinę nie powinno być wrogów i że wszyscy jesteśmy sprzymierzeńcami, a przynajmniej, że nie powinniśmy tych wrogów szukać lecz wspólnie zastanowić się jak działać razem.

Troska o rodzinę jest nie tylko kwestią Kościoła, bo przecież od rodziny zależy los całego społeczeństwa i to w niej kształtują się – lub nie – kwestie ważne dla wszystkich: umiejętności i cnoty obywatelskie czy zdrowie obywateli. Krótko mówiąc, jeśli rodziny zaczną się sypać jeszcze mocniej, to srogie konsekwencje poniesiemy wszyscy.

Zwraca ksiądz uwagę, że rodzina jest kwestią całego społeczeństwa, dlatego wszyscy powinni sprzymierzyć się dla jej dobra. No ale dziś w świecie, także w Polsce, głośno lansuje się inne opowieści, te definiujące rodzinę na nowo, w jawnej opozycji do tradycyjnego jej rozumienia.

– Gdybyśmy – myślę tu o różnych podmiotach – chcieli się ze sobą spotkać na serio i porozmawiać, to być może w wielu kwestiach byśmy się ze sobą zgodzili. Bo, mimo wszystko, patrząc na nasze społeczeństwo, poza nielicznymi osobami, które rzeczywiście chcą rodzinę zniszczyć, nie dostrzegam szczególnie licznych sił, które by jej zagrażały.

No ale jednak słychać – przecież nie tylko podczas “marszów równości” – hasła, tezy, opinie kontestujące wartości, które są drogie rodzinom. Z czego one wynikają, jeśli nie z wrogiej postawy?

– Owszem, są w świecie osoby i środowiska, które chcą zmienić świat niszcząc rodzinę. Ale w Polsce jest to wciąż wąski margines. Gdybyśmy potrafili spotkać się i zastanowić, co możemy zrobić razem, to uważam, że pozwoliłby to jednak określić pola wspólne. Bo one istnieją.

Przecież wszyscy wywodzimy się z rodzin i przy różnych naszych wrażliwościach i odmiennym rozkładaniu akcentów można zbudować przestrzeń do wspólnej refleksji. Każdy z nas ma coś do zaoferowania. To nie jest tak, że my jako Kościół nie potrzebujemy się uczyć i słuchać. Nieraz słucham trudnych świadectw ludzi zdystansowanych od Kościoła, opowiadających o dramacie swojej rodziny i o tym, ile tam było trudnych rzeczy. Ten człowiek staje mi się bliższy a poza tym czuję, że on mnie czegoś nauczył.

Ostatnio słyszałem piękne świadectwo ojca rodziny, który ma niewierzących rodziców. Powiedział: ile ja się od nich uczę jeśli chodzi o życie w rodzinie, dobroć, czułość. To nie jest więc tak, że nie potrzebujemy się uczyć od myślących inaczej.

Mamy ogromny depozyt nauk Jezusa Chrystusa, który zobowiązani jesteśmy przekazywać dalej, ale inny człowiek także ma dobro, które może być dla nas inspiracją. My, jako Kościół, nie możemy zasiadać “wyżej” lecz mamy spotykać się z innymi jak we wspólnocie braci.

Jestem daleki od tego, żeby mówić, że wszystkie rodziny są idealne, wręcz fantastyczne i nie mają problemów. Owszem, mają. Tyle, że nie ma nic piękniejszego od rodziny – i nie będzie. Albo możemy ją przekreślić i odrzucić albo wspólnie zastanowić się w jaki sposób ją ratować, podtrzymywać i formować.

Sądzę, że to, czego dzisiaj bardzo brakuje, to wychowanie do życia w rodzinie, ale nie chodzi o przedmiot w szkole. Brakuje praktyki, wspólnego zastanowienia się nad rodziną.

Boję się, że wobec dość nachalnego zachwalania związków nowego typu i zachęt, by czerpać w tym względzie z wolności, o taki wspólny namysł łatwo nie będzie.

– Bliska jest mi metafora papieża Franciszka:

stoimy po dwóch stronach rzeki, a żeby się ze sobą spotkać, po prostu musimy zbudować most.

Oczywiście, mogę przyjąć postawę taką: po co z nimi rozmawiać, skoro deklarują coś, co jest sprzeczne z moimi przekonaniami. Wtedy zostajemy po swojej stronie rzeki. Ale dzięki spotkaniu możemy na siebie oddziaływać, jest możliwość świadectwa i wzajemnego wsłuchania w drugiego. Wtedy zaczyna się już tworzyć jakaś wspólnota i możliwość powrotu do rozmowy, już w innym klimacie, nawet po latach. A to mi się akurat zdarzało.

Możemy tkwić w swojej twierdzy Kościoła i strzelać do przeciwników lub nawet się w niej zamknąć. Nauka Kościoła o małżeństwie i rodzinie jest dla mnie skarbem. Możemy zamknąć się w warownej wieży i go tam strzec, albo wyjść z tym skarbem do świata i powiedzieć: nie narzucamy, nie przymuszamy, ale zobaczcie – czy to nie jest piękne?

No właśnie, Kościół miał dzielić się ze światem nauczaniem Jana Pawła II o rodzinie, pisał o tym z wielką nadzieją i przekonaniem George Weigel. Wciąż chyba wiele jest tu do zrobienia, także nad Wisłą?

– Moim zdaniem, nim przejdziemy do debaty, zbudujmy ten most. Bez niego debata będzie może prowadzona, ale oddzielnie, po dwóch stronach, w dwóch różnych światach.

KAI: Widzę, że bardzo wierzy Ksiądz, że jest możliwe takie spotkanie, ponad podziałami politycznymi, światopoglądowymi.

– Myślę, że temat rodziny może być tematem apolitycznym, że nie musi być prowadzony w klimacie “nawalanki”, w jakiej o różnych kwestiach “debatują” politycy; że może być przestrzenią porozumienia i zgody.

Wiele dobra rozsypało się wówczas, gdy zbytnio podkreślano różnice. Wychodzą też wtedy niezdrowe ambicje itd. Musimy wszyscy powiedzieć sobie, że jeśli chodzi o rodzinę – nie ma wroga.

Kurczy się liczba praktykujących, co musi uwzględnić cały model duszpasterstwa w Polsce.

– Kończy się duszpasterstwo masowe, do którego byliśmy w Polsce przyzwyczajeni, trzeba się przestawiać na indywidualne. Ono jest dużo lepsze jakościowo.

Nieraz uczestniczyłem w wielkich mszach z papieżem. Było ogromne poruszenie, a przecież zachowania ludzi po liturgii były bardzo różne… Tymczasem coś naprawdę istotnego dzieje się dopiero w spotkaniach jeden na jeden. Oczywiście, Pan Bóg działa w różny sposób, ale myślę, że musimy odkrywać ten nowy model duszpasterstwa: większego zaangażowania świeckich i intensywniejszej pracy indywidualnej.

źródło: ekai.pl /opoka.org.pl