Kobiecość a męskość (2)

Jaki sens ma dziś mówienie o kobiecości lub męskości, skoro wszyscy to samo robią, ubierają się, oglądają itd., a psychologia w każdym widzi cechy jednego i drugiego rodzaju (tzw. androgenia)? Czy przewrót, jaki dokonuje się w sferze ról i stereotypów, nie dotyka nas o wiele głębiej niż sądzimy?

Czy widzieliście miłego duszy mej?

W Pieśni nad Pieśniami oblubienica wciąż poszukuje swego ukochanego, na przekór trudnościom i przeciwnościom, a właściwie dzięki nim. Przeszkody tylko wzmagają jej tęsknotę i determinację, bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, uderzenie boskiego gromu, wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki (Pnp 8, 6-7). I tak jest do samego końca, bo księgi nie zamyka żadne banalne „żyli długo i szczęśliwie”, ale nostalgia i nienasycenie, które – za współczesnym myślicielem – określilibyśmy jako pragnienie metafizyczne.

To pragnienie jest wpisane we wzajemne relacje kobiety i mężczyzny i jako takie jest przejawem owej zamieszkującej w nas z woli Stwórcy transcendencji. Tym samym w tych relacjach nic nie jest oczywiste i dane raz na zawsze, a jeśli coś takim się wydaje, to jest to raczej wynik zdrady tego pierwotnego powołania do ciągłego poszukiwania oblubieńca lub oblubienicy. Na tej ziemi jesteśmy i zawsze pozostaniemy pielgrzymami i jedynie zachowując dystans przygodnego wędrowca możemy cieszyć się w pełni innymi i światem. Wszelkie przejawy zła, niesprawiedliwości, nierówności, ucisku czy nawet trywialna rutyna i nuda życia są karą – jak pisał kiedyś John R. R. Tolkien – za „przywłaszczenie” sobie drugiej osoby lub rzeczy, karą za wyciągnięcie ręki po owoc, który był dany tylko dla kontemplacji, a nie dla posiadania. Bo gdy kładziemy rękę na tym, co nas przyciągnęło swoim tajemniczym blaskiem, to jednocześnie przestajemy się temu przyglądać i zanika w nas świadomość daru i piękna.

Te nieco teoretyczne wywody stosunkowo łatwo przekładają się na zwyczajne życie dwojga ludzi, zwłaszcza wielowymiarowe i bogate życie małżonków. Nie trzeba głębokiej intuicji, by rozpoznać, czy on lub ona jeszcze czegoś po sobie się spodziewają czy też, poznawszy się jak przysłowiowe łyse konie, żyją już tylko siłą rozpędu, przyzwyczajenia i smutnego chrześcijańskiego obowiązku. A przecież każde spotkanie – nie tylko to między kobietą a mężczyzną – winno być niekończącą się przygodą. Znakomicie wyraził to Clive S. Lewis: „Kiedy się spotkaliśmy, ty i ja, spotkanie było bardzo krótkie, było niczym. Teraz, kiedy je wspominamy, stało się czymś. Ale wciąż niewiele o nim wiemy. To, czym się stanie, kiedy będę je wspominał kładąc się, by umrzeć, czym stanie się przez te wszystkie dni od dzisiaj – to jest nasze prawdziwe spotkanie. Tamto jest tylko początkiem”.

Istnieją pary małżeńskie, które tak właśnie pojmują swoje wzajemne odniesienie i nie wiedząc o tym, z historii własnego życia czynią miniaturę historii zbawienia. Obok zachwytu i urokliwych chwil bliskości są tam trudności i kryzysy, a nawet niewierności i zdrady. Ale jest i przebaczenie, i nowy początek, i nowa nadzieja. A wszystko to przy współpracy z łaską Bożą i dzięki świadomości pielgrzyma, który tu nie ma nic swojego, ale dąży w stronę nieznanej ojczyzny.

Kobiecość i męskość na rozstaju

Po biblijnej lekcji mądrości wróćmy do burzliwej teraźniejszości. Wspomniany na początku „intelektualny cyklon” (ostatnio pod postacią rewolucji seksualnej i technologicznej) nie przestaje krążyć po naszej rzeczywistości i jak nowoczesny kombajn rozbija wszystko na elementy pierwsze, nie tylko kobiecość i męskość. To, co dawniej było całością, dziś leży w kawałkach i nijak nie daje się skleić z powrotem. Te elementy pierwsze – jak pierwotna glina – wołają o ręce garncarza, a tych nie brakuje. Techniczne możliwości stanowią pokusę, której nie sposób się oprzeć, nie mając dawnych zasad moralnych i kryteriów wyboru. Zwycięża maksyma: jeśli coś jest możliwe, to nie może być zakazane.

Jakiś czas temu dzięki pigułce antykoncepcyjnej seksualność została oddzielona od prokreacji i miłości. Dalej, prokreacja została oddzielona od współżycia między kobietą a mężczyzną, a rodzicielstwo biologiczne od fizycznego. Także rodzicielstwo coraz częściej oddziela się od rodziny (samotne matki), a obecnie małżeństwo i rodzinę wyzwala się od tradycyjnego modelu heteroseksualnego (związki partnerskie). I żadna to pociecha, że nie chodzi o zjawiska masowe (dzięki Bogu natura bierze górę nad tą nową „kulturą”, bo nadal poczynamy i rodzimy się w sposób naturalny i w klasycznych rodzinach), gdyż idzie tu przede wszystkim o zmianę naszej mentalności. Dobrą ilustracją może być nawet ten feministyczny podział na płeć (sex) i rodzaj (gender). To skądinąd logiczne rozróżnienie może być wykorzystane ideologicznie jako doskonałe usprawiedliwienie dla… zupełnej swobody seksualnej. Skoro płeć wrodzona nie determinuje naszej orientacji seksualnej, a schematy rodzajowe można swobodnie kształtować (na przykład z hetero- na homo- lub biseksualne), to w konsekwencji człowieka można ugniatać jak glinę wedle dowolnych wzorców i mód. I mamy relatywizm wcielony.

Ironią losu jest to, że świat wyzwolony przez rewolucję obyczajową minionego wieku z okowów pruderii i obłudy wcale nie okazał się lepszy od poprzedniego. I nikłą jest pociechą fakt, że na przykład niektóre agresywne feministki lat siedemdziesiątych zostały zmuszone do zmitygowania swoich radykalnych poglądów, nierzadko po tak zwyczajnych doświadczeniach, jak małżeństwo czy macierzyństwo; na przykład Mary Kay Blakely w jej książce Amerykańska mama, a nawet Gloria Steinem, która w końcu wyszła za mąż. Zaś głosiciele swobody seksualnej dziś uznają wartości dawno przebrzmiałe. Prosto ujął to ostatnio francuski filozof Pascal Bruckner: „Rację mieli w swej mądrości nasi przodkowie: o trwałości związku nie może decydować pożądanie i namiętność. Wpływa na nią co innego: posiadanie dzieci, wspólne projekty, wspólne zainteresowania, wzajemna przyjaźń, szacunek”.

Odcięcie od biblijnych pierwowzorów i całej judeochrześcijańskiej tradycji owocuje ogólną dezorientacją i co gorsza – porzuceniem etosu pielgrzyma na rzecz etosu konsumenta. Gdy znikają kolejne tradycyjne kryteria i normy postępowania, dla niektórych stereotypy i przesądy, na sumienie jednostek spadają ciężary nie do uniesienia. A ponieważ człowiek z natury skłonny jest do szukania wygody, dlatego podąża za tym, co łatwiejsze i bliższe ciału. Taka w uproszczeniu jest geneza dzisiejszych „izmów”, tj. ideologii skrojonych do wymiarów pojedynczego człowieka: egoizmu, hedonizmu, indywidualizmu, seksualizmu, konsumpcjonizmu.

Tej smutnej rzeczywistości trzeba przeciwstawić chrześcijańską nadzieję, która oparta jest na głębokiej wierze w Boga i szacunku do natury, której On jest Twórcą. Tytułowa kobiecość i męskość okazują się najprostszym i zarazem najmocniejszym narzędziem w tym sporze o człowieka, bo są to wyrazy nie jakiegoś kulturowego stereotypu (gender), ale stwórczego zamysłu Boga, przejaw miłości będącej początkiem wszystkiego. Każda para ludzka silna wzajemną więzią, płodnością i twórczością będzie zwycięstwem nad tą pokawałkowaną rzeczywistością. A przekonana o trwałości i nierozerwalności swego związku, o czystości i wierności we wzajemnych relacjach, także tych seksualnych, o Bożym błogosławieństwie i miłości, będzie zwycięstwem nad panoszącym się relatywizmem i upadkiem obyczajów. Nowy początek zaczyna się więc od człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boże, od kobiety i mężczyzny.

ks. Stanisław Morgalla SJ

/ zycie-duchowe.pl /