Jaki sens ma dziś mówienie o kobiecości lub męskości, skoro wszyscy to samo robią, ubierają się, oglądają itd., a psychologia w każdym widzi cechy jednego i drugiego rodzaju (tzw. androgenia)? Czy przewrót, jaki dokonuje się w sferze ról i stereotypów, nie dotyka nas o wiele głębiej niż sądzimy?
I będą oboje jednym ciałem (Mk 10, 8).
Z pozoru niewinny i wdzięczny temat kobiecości jest „zdradliwym okiem cyklonu”. Z którejkolwiek strony by go dotknąć i jakkolwiek delikatnie by zacząć, to prędzej czy później zostanie się wciągniętym w wir zażartych debat i polemik wokół aborcji, antykoncepcji, sztucznego zapłodnienia, feminizmu i równych praw dla kobiet, mniejszości seksualnych, a nawet transwestytyzmu i transseksualizmu. Tak szeroki wachlarz zagadnień może przyprawić o zawrót głowy, a nawet o torsje. I dobrze, jeśli skutecznie wyleczy z taniego sentymentalizmu, ale źle, jeśli zniechęci i skusi do rezygnacji z udziału w debacie, przed którą – także jako katolickie społeczeństwo – nieświadomie uciekamy. Niechcący znaleźliśmy się w samym sercu sporu o człowieka, który od kilku stuleci targa ludzkimi sercami i umysłami, a ostatnio z uniwersyteckich auli przeniósł się do mass mediów.
Płeć i rodzaj – nieprzekraczalne granice?
Z oczywistych powodów ludzie zawsze byli zainteresowani sprawami płci, zwłaszcza naszymi tytułowymi atrybutami, które – jak się obecnie uważa – należy odróżnić od potocznego rozumienia seksualności (ang. sex [pol. płeć], dotyczy aspektów biologicznych i anatomicznych człowieka). O ile bowiem płeć – męską lub żeńską – dość łatwo określić, o tyle z kobiecością i męskością (odpowiedniki ang. gender, [pol. rodzaj], dotyczy cech nabytych, ról społecznych i kontekstu kulturowego) jest już o wiele trudniej. Każda bowiem kultura i epoka tworzyła własne, często ściśle określone wzorce kobiecości i męskości. Zawsze jednak kobiecość i męskość były ze sobą ściśle powiązane, współzależne i komplementarne i to najczęściej w ramach małżeństwa i rodziny. Nawet jeśli – jak twierdzą feministki – działo się to kosztem kobiet, których kobiecość w społeczeństwach patriarchalnych była tworzona według wzorca męskości (kalka biblijnego archetypu stworzenia Ewy z kości Adama). W ostatnich latach jednak wszystko poddane zostało gwałtownemu przewartościowaniu, w tym także wzajemna zależność kobiety i mężczyzny.
Nasze czasy są zatem wyjątkowe, bo nie tylko na różne sposoby zerwaliśmy z tradycjami naszych przodków, ale wprost prześcigamy się w przekraczaniu wszelkich tabu sfery płciowej czy rodzajowej. Dlatego tak trudno, jeśli w ogóle jest to możliwe, określić obowiązujący dziś wzorzec kobiecości i męskości, chyba że komuś chodzi o powierzchowne walory estetyczne, ale te – jak przystało na pozory – jeszcze bardziej niż dawniej mylą. Niechcący wylało się nam dziecko z kąpielą, a z rodzaju żeńskiego i męskiego zrobił się nijaki. Przykłady można mnożyć. Dziś już nie dziwi kobieta-żołnierz, kobieta-pastor (ksiądz) czy nawet kobieta-terrorysta, podobnie jak nie budzi zbytniej sensacji mężczyzna na urlopie… macierzyńskim. Takie zaś, ostatnio bardzo medialne, zjawiska jak homoseksualizm czy transseksualizm skutecznie „pracują” nad zmianą naszego myślenia odnośnie do możliwości doboru partnerów seksualnych, w dalszej perspektywie modelu rodziny, czy zmiany płci. Wszystko to ma daleko idące konsekwencje i słusznie rodzi niespokojne pytania.
Jaki sens ma dziś mówienie o kobiecości lub męskości, skoro wszyscy to samo robią, ubierają się, oglądają itd., a psychologia w każdym widzi cechy jednego i drugiego rodzaju (tzw. androgenia)? Czy przewrót, jaki dokonuje się w sferze ról i stereotypów, nie dotyka nas o wiele głębiej niż sądzimy? Czy nie zostały podważone metafizyczne podwaliny naszej płciowości, skoro na przykład niektóre nurty feminizmu, nawet macierzyństwo, chcą zepchnąć do sfery rodzaju (gender), tj. przesądów kulturowych? Czy nadal chodzi tylko o zrównanie praw kobiety i mężczyzny, czy też raczej celem samym w sobie nie stało się pokonywanie wszelkich barier, od kulturowych i społecznych zaczynając, zaś na anatomicznych i biologicznych kończąc?
W czasach kryzysu autorytetu osobnym i bynajmniej nie bagatelnym problemem jest to, do kogo kierować takie pytania. Do tradycyjnego uczonego – filozofa, teologa, psychologa… czy do nowej odmiany bojownika „za wolność naszą i waszą”? A może zostało nam już tylko własne sumienie?
Od początku tak nie było
Jako chrześcijanie odpowiedzi na nurtujące nas pytania poszukujemy w Objawieniu, tradycji Kościoła i jego aktualnym nauczaniu. Nie zawsze napotkamy tam treści proste i zrozumiałe nawet dla nas, czy jasne i wyraźne dla naszych przeciwników, ale tym bardziej musimy przyswoić sobie własną tradycję i wyrazić ją na nowy sposób wobec nam współczesnych. W naszym temacie wysiłek będzie związany z powrotem do źródeł biblijnego rozumienia płci i rodzaju, do pierwotnego zamysłu Stwórcy, a konkretnie do wątku stworzenia mężczyzny i kobiety na obraz i podobieństwo Boga. Wątek ten stanowi trwały punkt odniesienia i swoisty pierwowzór chrześcijańskiego rozumienia płci; także dla Tradycji i Magisterium Kościoła. Jest on tym cenniejszy, że sam Chrystus posłużył się nim w dość analogicznej do naszej sytuacji: w żydowskim sporze wokół możliwości rozwodu (por. Mk 10, 1-12; Mt 19, 3-9; notabene pewne problemy nigdy nie tracą na aktualności).
Księga Rodzaju mówi, że stworzył Bóg człowieka na swój obraz […]: stworzył mężczyznę i niewiastę (1, 27). Mężczyzna i kobieta pojawiają się razem i jednocześnie, równi sobie godnością i prawami. Ich wzajemna odmienność, tak płciowa, jak rodzajowa, nie jest źródłem konfliktu, ale harmonijnego uzupełniania się i twórczego współdziałania. Podkreślają to dobitnie słowa Bożego błogosławieństwa, dotyczące płodności, rodzicielstwa i panowania nad stworzeniami (por. Rdz 1, 28-30). Co ważne, tak usytuowana płciowość, męskość i kobiecość nie są tylko arbitralnymi cechami osoby ludzkiej, którymi można tak czy inaczej manipulować, ale z woli Stwórcy posiadają ściśle określoną celowość. Na pierwszym planie jest to wzajemna więź, płodność, praca i twórczość, na dalszym metafizycznym planie to obrazowanie Boga w świecie. Kobiecość i męskość są intymnie wplecione w tę celowość.
Wątek ten podejmuje i rozwija na nowo, i to w sposób niezwykle intrygujący, inna księga Starego Testamentu – Pieśń nad Pieśniami. Księga ta nie traktuje bowiem o Bogu, ale o miłości dwojga ludzi – mężczyzny i kobiety – i to miłości w jak najbardziej ziemskim wydaniu, niepozbawionej zmysłowych uroków i duchowych uniesień. Zdaniem egzegetów tekst „ocalał” między natchnionymi pismami tylko dlatego, że rozumiano go alegorycznie: Bóg był Oblubieńcem, a Oblubienicą naród wybrany, chrześcijańskimi odpowiednikami zaś są Jezus Chrystus i Kościół. Sieć alegorycznych znaczeń została jednak narzucona na opowieść o miłości dwojga kochanków, na historię nieustannego wzajemnego poszukiwania i odnajdywania się, na miłosne uniesienia i bolesne rozłąki. Owo literalne znaczenie – miłość dwojga ludzi – odsyła nas zatem do omówionego powyżej zamysłu Stworzyciela, który przez to, co ludzkie, daje poznać swe Boskie Oblicze, a przez to, co fizyczne, pozwala dosięgnąć tego, co metafizyczne. Pieśń nad Pieśniami z nową mocą powtarza tę niezwykłą prawdę: miłość mężczyzny i kobiety objawia światu Boga.
Swoistym potwierdzeniem tak dosłownej lektury Pieśni nad Pieśniami jest fakt, że pozostaje ona źródłem natchnienia zarówno dla zakochanych nastolatków, jak i dla mistyków Kościoła. I choć zakochanych podlotków od świętych mistyków dzieli spory dystans, to jedni i drudzy kierowani miłosną intuicją zdają się patrzeć w tym samym kierunku. Gdy pierwsi dopiero dostrzegają w ludzkiej miłości odblask Absolutu, ci drudzy już zupełnie świadomie ku Niemu dążą, paradoksalnie wyrzekając się nawet tego, co zmysłowe i ziemskie. Bo jeśli początkiem omawianego tu pierwowzoru jest ludzka para, to końcem jest rzeczywistość królestwa niebieskiego, głoszonego przez Chrystusa, gdzie [ujrzymy] Boga twarzą w twarz (1 Kor 13, 12) i gdzie – co istotne dla naszych rozważań – nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić (Mt 22, 30), bo wszystkim dla wszystkich będzie Bóg.
Wizja kobiecości i męskości w Biblii ma charakter dynamiczny: punkt wyjścia różni się od tajemniczego punktu dojścia, tym bardziej że między jednym a drugim rozgrywają się dzieje zbawienia, losy mężczyzn i kobiet zepsutych przez grzech, ale umiłowanych przez Boga i odkupionych krwią niewinnego Baranka oraz przeznaczonych ku zbawieniu i zmartwychwstaniu. Biblia nie dostarcza gotowych wzorców kobiecości czy męskości, ale… daje do myślenia. Objawiając podstawowe prawdy, pozostawia je twórczej inwencji zainteresowanych i ich współpracy z łaską, ich trudowi ciągłego poszukiwania, czasem błądzenia i nawracania się. Przyjrzyjmy się temu problemowi jeszcze bliżej.
ks. Stanisław Morgalla SJ
/ zycie-duchowe.pl /