Duchem Trydentu Kościół żył w praktyce aż do Vaticanum II. Oznaczało to ciągłe niedowartościowanie świeckich i ich wspólnego z prezbiterami kapłaństwa, budowanie samoświadomości tych drugich przez przeciwstawienie laikom, wzmacnianie podmiotowości kleru przez uprzedmiotowianie wiernych, zapominanie, iż pasterze owiec to najpierw i ciągle wraz z nimi owce Jedynego Pasterza.
Kapłanem, Prorokiem i Królem, ustanowionym przez Ojca, jest Chrystus. Cały Lud Boży uczestniczy w tych trzech jego funkcjach: przez wiarę, przez chrzest, przez godność służenia ubogim i cierpiącym. Potem, dopiero potem, Katechizm Kościoła Katolickiego uczy o hierarchicznej strukturze Kościoła, podkreślając, że nawet różnice między jego członkami służą jedności posłannictwa tej społeczności (nr 783-786, 871-873).
783 Jezus Chrystus jest Tym, którego Ojciec namaścił Duchem Świętym i którego ustanowił „Kapłanem, Prorokiem i Królem”. Cały Lud Boży uczestniczy w tych trzech funkcjach Chrystusa i ponosi odpowiedzialność za posłanie i służbę, jakie z nich wynikają.
784 Wchodząc do Ludu Bożego przez wiarę i chrzest, otrzymuje się uczestnictwo w szczególnym powołaniu tego ludu: w jego powołaniu kapłańskim: „Chrystus Pan, Kapłan wzięty spośród ludzi, nowy lud <<uczynił królestwem i kapłanami Bogu i Ojcu swemu>>. Ochrzczeni bowiem poświęceni są przez odrodzenie i namaszczenie Duchem Świętym, jako dom duchowy i święte kapłaństwo” .
785 „Święty Lud Boży uczestniczy także w funkcji prorockiej Chrystusa”. Dokonuje się to przede wszystkim przez nadprzyrodzony zmysł wiary, który jest zmysłem całego Ludu Bożego, świeckich i hierarchii, gdy „niezachwianie trwa przy wierze raz podanej świętym” , gdy pogłębia jej rozumienie i staje się świadkiem Chrystusa pośród tego świata.
786 Wreszcie Lud Boży uczestniczy w królewskiej funkcji Chrystusa. Chrystus urzeczywistnia swoją królewskość, przyciągając do siebie wszystkich ludzi przez swoją Śmierć i swoje Zmartwychwstanie . Chrystus, Król i Pan wszechświata, stał się sługą wszystkich, „nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mt 20, 28). Dla chrześcijanina „służyć Mu – znaczy panować”, szczególnie „w ubogich i cierpiących”, w których Kościół „rozpoznaje obraz swego ubogiego i cierpiącego Założyciela”. Lud Boży urzeczywistnia swoją „godność królewską”, żyjąc zgodnie z tym powołaniem do służby z Chrystusem.
871 „Wiernymi są ci, którzy przez chrzest wszczepieni w Chrystusa, zostali ukonstytuowani Ludem Bożym i stawszy się z tej racji na swój sposób uczestnikami kapłańskiej, prorockiej i królewskiej misji Chrystusa, zgodnie z własną pozycją każdego, są powołani do wypełniania posłania, jakie Bóg powierzył Kościołowi w świecie” .
872 „Z racji odrodzenia w Chrystusie wszyscy wierni są równi co do godności i działania, na skutek czego każdy, zgodnie z własną pozycją i zadaniem, współpracuje w budowaniu Ciała Chrystusa” .
873 Nawet różnice, które Pan chciał wprowadzić między członkami swojego Ciała, służą jego jedności i jego posłaniu. Istotnie, „istnieje w Kościele różnorodność posługiwania, ale jedność posłannictwa. Apostołom i ich następcom powierzył Chrystus urząd nauczania, uświęcania i rządzenia w Jego imieniu i Jego mocą. Jednak i ludzie świeccy, stawszy się uczestnikami funkcji kapłańskiej, prorockiej i królewskiej Chrystusa, mają swój udział w posłannictwie całego Ludu Bożego w Kościele i w świecie” . Są także „wierni, którzy należą do jednej i do drugiej kategorii (hierarchia i świeccy), którzy przez profesję rad ewangelicznych… poświęcają się Bogu i pomagają w zbawczej misji Kościoła” .
Gdyby któryś z pierwszych chrześcijan mógł dziś zapytać przeciętnego katolika o jego odniesienie do Najwyższego Kapłana i kapłaństwa, byłby zapewne zdumiony, dlaczego odpowiedź dotyczy papieża i proboszcza, nie zaś Chrystusa i ogółu wiernych. Przecież – rzekłby – nikt z poszczególnych uczniów Jezusa ani tych, których oni ustanawiają po sobie, nie jest w Nowym Testamencie nazwany kapłanem. Miano to dawane jest tylko wszystkim razem: nowy Boży Lud to „królewskie kapłaństwo” (1 P 2, 9) wybranych już nie z jednego (por. Wj 19, 6), a z wielu narodów, by tworzyli kapłańską korporację tych, którzy swą wolną decyzją ofiarują Bogu swe życie, kierując się nauką Jezusa.
Przełożeni tej społeczności nazywani są przy pomocy określeń branych nie z sakralnego, a potocznego języka: nadzorujący, starszy, sługa, czyli z grecka: biskup, prezbiter, diakon. To, co winni oni czynić z polecenia Chrystusa, ma umożliwić innym udział w Jego posłannictwie, które nosi charakter kapłański (Hbr 7, 24). Stąd – brzmi katolicka wykładnia – uprawnione używanie tego tytułu, choć poskąpiono go w Nowym Testamencie starszyźnie chrześcijańskiej, by podkreślić, że jej funkcje nie mają nic wspólnego z tym, co pod pojęciem kapłaństwa rozumiał ówczesny judaizm czy pogaństwo. Kierowanie gminą i przewodniczenie zgromadzeniom liturgicznym przez starszyznę kościelną, poświadczone przez Nowy Testament, uprawniają – jak przypomina Vaticanum II (Presbyterorum ordinis 5) – także ordynowanych następców pierwszych przełożonych gmin chrześcijańskich do uczestnictwa „w specjalny sposób”, czyli różny istotowo, a nie tylko co do stopnia, w jedynym kapłaństwie Chrystusa.
Praktyczne wnioski wyciągane z tych podstawowych danych pierwotnych mogą być jednak rozmaite – i takie były w ciągu wieków. O tworzących historię przemianach decydowała wszak nie tyle egzegeza Biblii, co konteksty wielce zmiennych warunków funkcjonowania Kościoła, kształtujące dobór, kwalifikacje i świadomość jego biskupów i prezbiterów. Ich autorytet w porównaniu z pozycją charyzmatyków i wędrownych misjonarzy był pierwotnie niewielki. Skromne też były wymagania stawiane pierwszym pokoleniom owej lokalnej starszyzny gmin chrześcijańskich.
Kandydat na takie stanowisko miał być człekiem przyzwoitym, opanowanym, rozsądnym, gościnnym, takim, co nie wdaje się w kłótnie, a tym bardziej bójki, który nie jest chciwy, a wino pija z umiarem. Żeby potrafił nauczać. I żeby był pierwszy raz żonaty, dzieci miał uległe i dobrze kierował własnym domem. Bo jeśli tego nie potrafi, jakże będzie w stanie zatroszczyć się o Kościół Boży jako jego biskup? Takim bowiem warunkom – według najmłodszych ksiąg Nowego Testamentu (1 Tm 3, 1-12; Tt 1, 5-8) – miał odpowiadać ten, którego gmina wybierała sobie na przełożonego (zarówno biskup, jak prezbiter i diakon).
Do III wieku główną rolę w tych wyborach odgrywali wierni, od IV – sąsiedni biskupi i metropolita, a w przypadku ważniejszych biskupstw – cesarz, już chrześcijański. Procedury nie były jednolite, jednomyślność zdarzała się rzadko, a ogólnikowe wskazówki z Tm i Tt wyborczym swarom oczywiście zapobiec nie mogły. Od III stulecia wymagano, by święceń udzielało elektowi co najmniej trzech biskupów. Miało to powstrzymywać przed arbitralnością takich ordynacji. Biskup piastował swój urząd dożywotnio, nie zmieniając diecezji. Związek z nią ujmowano jako rodzaj mistycznego małżeństwa, zwąc translację cudzołóstwem (św. Atanazy). Praktyka takiej nierozerwalności zaniknie z czasem, służąc w poszczególnych przypadkach sensownym przeniesieniom, albo też (tak będzie np. w Polsce przedrozbiorowej) poczuciu tymczasowości w oczekiwaniu na awans.
W okresie pokonstantyńskim, gdy chrystianizacja zaczęła powszechnie docierać i na wieś, miejskie gminy chrześcijańskie stały się centrami wielkich okręgów diecezjalnych. Biskup nie mógł spełniać wszystkich obrzędów w liczniejszej teraz i rozległej owczarni. Część jego funkcji przejmą więc, co zaczynało się już w III wieku, ludzie z grona jego doradców, czyli prezbiterów – starszych, porównywanych do senatu biskupiego. Będzie on odtąd działał w rozproszeniu, w terenie, by wyręczając biskupa sprawować Eucharystię i prowadzić działalność charytatywną. Na najwcześniej schrystianizowanych obszarach wiejskich, jak w Małej Azji, już od II wieku działali biskupi wiejscy, chorepiskopi, zależni od biskupa miejskiego. Bez jego zgody nie mogli wyświęcać prezbiterów czy diakonów; zakazywały tego synody od IV wieku. Na Zachodzie występowali rzadko; mając sakrę biskupią, lecz nie posiadając swej stolicy, mogli tylko wyręczać nieobecnego biskupa miejskiego. II sobór nicejski (787) zakazał ustanawiania chorepiskopów. Ze względu na potrzebę utrzymania jedności władzy biskupa w diecezji i jego rangi chorepiskopi zanikli też w krajach zachodnich w IX-XII wieku.
Wyraźny trójpodział kleru wyższych święceń – biskup, prezbiter, diakon – ukształtował się dużo wcześniej niż lokalnie zróżnicowane grupy kleru niższego. Wszędzie występowali tylko lektorzy i subdiakoni. Lektor, często młody chłopiec, czytał Pismo Święte w czasie nabożeństwa i śpiewał psalmy. Już jednak pod koniec IV wieku, gdy odczytywanie świętych tekstów podczas liturgii przejęli prezbiterzy i diakoni, a śpiew psalmów wykonawcy o odpowiednich głosach, lektorat stał się tylko stopniem do wyższych święceń. Subdiakoni wykonywali funkcje dzisiejszych zakrystianów; nie pełnili funkcji liturgicznych. Akolici w Rzymie III wieku pomagali w rozdzielaniu komunii i nosili ją do chorych. W Afryce mogli tylko zapalać świece przy ołtarzu i podawać wino. We wczesnym średniowieczu bezpośredni kontakt z Eucharystią przejęli od akolitów duchowni wyższych święceń. Akolitat (podobnie jak ostiariat, czyli funkcja odźwiernego) stał się tylko jednym z czterech niższych stopni do prezbiteratu. (Na nowo funkcję akolity określił Paweł VI w 1972.) W III wieku pojawił się też w Rzymie osobny urząd egzorcysty, jako jedno z niższych święceń. Od soboru trydenckiego zakazano egzorcystom publicznego korzystania z władzy tych nadal udzielanych święceń („miej władzę wkładania rąk na opętanych”), które przetrwały w Kościele aż do zniesienia ich, wraz z ostiariatem i tonsurą, w 1972 roku przez Pawła VI.
Ustanowieni przez Apostołów diakoni (Dz 6, 1-6), na których, podobnie jak na biskupów i prezbiterów, wkładano ręce, administrowali dobrami materialnymi, ale także nauczali i chrzcili, jak Szczepan czy Filip. Z czasem diakoni nie tylko zawiadywali sprawami charytatywnymi, lecz także podczas liturgii czytali Ewangelię, rozdawali komunię, błogosławili małżeństwa, udzielali chrztu. Diakonat był hierarchicznie niższym stopniem niż prezbiterat, ze skromniejszymi uprawnieniami liturgicznymi, ale gdy diakon był współpracownikiem nie terenowego prezbitera, a biskupa, administrując diecezjalnymi finansami i kierując dobroczynnością, miał zwykle większy niż prezbiterzy wpływ na sprawy lokalnego Kościoła (wyrazi się to z czasem tytułem archidiakona). W IV-V wieku często zostawał następcą rządcy diecezji. Święcono go wtedy od razu na biskupa, co oburzało niejednego.
W średniowieczu zaniknął diakonat jako stałe święcenie, stając się tylko stopniem przejściowym do kapłaństwa. Sobór trydencki zamierzał przywrócić stały diakonat, do czego jednak nie doszło. Myśl o jego wznowieniu pojawiła się w środowisku niemieckiego Caritasu przed i po II wojnie światowej. Pius XII uznał to za ideę „jeszcze nie dojrzałą”. Podjął ją II Sobór Watykański i mimo że projekt udzielania diakonatu także żonatym napotkał wiele sprzeciwów, Konstytucja dogmatyczna o Kościele przywróciła stały diakonat – w zależności od decyzji konferencji biskupów i aprobaty papieża – zarówno dla celibatariuszy, jak żonatych. Przepisy prawne w tej mierze wydał Paweł VI (1967).
Wróćmy jeszcze do początków. Długo brakowało systemu kształcenia czy procedur sprawdzania kwalifikacji kandydatów do poszczególnych grup kleru. Jego członkowie, łącznie z biskupami, nie zajmowali się jedynie swymi funkcjami kościelnymi. Nie byli jeszcze wyłączani z normalnego życia społecznego, ubierali się jak pozostali, wykonywali różne zawody, mieli żony i dzieci. Synowie obejmowali nierzadko kościelne stanowisko po swych ojcach, gdy uzyskali zaufanie wyborców, czyli gminy. A że były to społeczności zróżnicowane, ten sam tytuł święcenia miał odpowiednio inną rangę w rozmaitych ośrodkach. Biskupa lokalnego Kościoła, liczącego kilkuset, a tu i ówdzie nawet kilkudziesięciu prostych jak on ludzi, oraz biskupa parudziesięciu tysięcy wiernych w Rzymie, Aleksandrii, Kartaginie, Antiochii czy Mediolanie różniła przepaść kwalifikacji, prestiżu, środków. Pomniejsi i słabsi oglądali się na silniejszych, podobnie jak od dawna małe miasta oglądały się na wielkie metropolie, a niższy urzędnik na wyższego. Biskup w stolicy prowincji zaczynał przewodzić pozostałym biskupom tejże prowincji. Jego ambicje w tym względzie sprzyjały zdroworozsądkowemu tworzeniu nadrzędnych struktur kościelnych (metropolie, patriarchaty), na podobieństwo państwowych. Usankcjonują to pierwsze sobory w IV wieku.
Chętnych do wejścia w szeregi kleru nie brakowało. Oprócz motywów ściśle religijnych rolę odgrywał tu społeczny prestiż, częściowy udział w ofiarach i produktach składanych przez wiernych, a za Konstantyna Wielkiego i jego następców także ulgi podatkowe dla duchownych. Kościół stał się wszak w Cesarstwie instytucją państwową, uprzywilejowaną i potężną. Biskupi zyskali niektóre uprawnienia sędziowskie i senatorską tytulaturę – illustris (znakomity, dostojny). Zaczęli się ubierać jak arystokracja, żyć wystawnie. Skromna dotąd liturgia sięgnęła po ceremoniał cesarskiego dworu, wzorując strój celebransa na galowych szatach dygnitarzy państwowych. Ze świeckich i sakralnych rytów pogańskich przejęto świece, kadzidła, baldachimy. Bogactwo barw, ozdób, złoto i srebro naczyń kościelnych miały przyćmić obrzędy starych religii.
Hierarchiczny charakter kleru wyrażał się nie tylko w gradacji poszczególnych święceń, ale i w obrębie każdej grupy. Rangę wyznaczało miejsce na liście, do której dopisywano nowo wyświęconych. Lista określała kolejność przy ołtarzu, stole, na procesji. Karą za wykroczenie było cofnięcie na koniec wykazu – degradacja; przy większych występkach nawet do niższych święceń lub stanu świeckiego. Papież Syrycjusz (384-399) określił zasady kościelnej kariery, ustalając odstępy lat w przechodzeniu od niższych stopni do wyższych (tzw. intersticja): „Gdy otrzyma chrzest, niech będzie włączony do pocztu lektorów lub egzorcystów, pod warunkiem jednak, iż wiadomo jest, że miał lub ma jedną żonę, pojętą w dziewiczym stanie.” Za dwa lata może zostać akolitą lub subdiakonem, po pięciu – diakonem, później zaś prezbiterem lub biskupem, ” jeśli padanie na niego wybór kleru i ludu”. Duchownych zawierających drugie małżeństwo należy pozbawić godności kościelnej, dopuszczając ich tylko do komunii wraz ze świeckimi. Mnichów także można dołączyć do kleru, pilnując przy tym zachowania odstępów między święceniami. Syrycjusz postępował tu wedle starej rzymskiej zasady określającej cursus honorum, czyli tempo awansów na urzędach publicznych. Ten model, podobny piramidzie, po której stopniach wstępuje wolno tworzący ją kler, nie zawsze przystawał do życia. „Członkowie bogatych rodzin robili błyskawiczne kariery, »skokiem« zdobywając tron biskupi; nie po to wyciągano z klasztorów pobożnych mnichów, by kazać im latami tkwić na najniższych szczeblach hierarchii.” [1]
Masowy, pokonstantyński Kościół instytucjonalizował się mocno. Skromna niegdyś starszyzna kościelna, teraz uprzywilejowana przez władców, wyrastała ponad ogół wiernych. Powiększył się przy tym dystans biskupa wobec reszty kleru. Laos, czyli lud, i kleros (potocznie: dziedzicząca majątek elita społeczna), czyli pierwotnie wybrana przez Boga część ludzkości, tzn. ogół chrześcijan, zaczynały zyskiwać przeciwstawne znaczenie. Wyświęceni przestali w pewien sposób należeć do tego Bożego Ludu. Ten Lud zaś przestał tworzyć społeczność „królewskiego kapłaństwa”.
Jeszcze bardziej – bo od swego zaistnienia w IV wieku i z wyboru – wydzieloną grupą stali się mnisi. Łącząc ewangeliczny radykalizm z niechęcią do świata, od którego uciekali, budowali własną tożsamość nie tylko na afirmacji. Wynosząc wysoko ducha, poniżali lekceważone ciało, poddając je nie zawsze umiarkowanej ascezie. Wieczność miała rosnąć w cenę przez deprecjację doczesności, a celibat – małżeństwa. Postrzegając swój status w kategoriach doskonałości, przeciwstawianej życiu ogółu chrześcijan, ci adherenci ducha najmocniej przyczynili się do usytuowania pozostałych w roli istot cielesnych a światowych. Nie duchownych, a świeckich właśnie. Monastyczna elita ducha – stanowiąca także wyraz sprzeciwu wobec konformizmu masowego a letniego chrześcijaństwa i nazbyt powiązanego z władcami episkopatu oraz reszty też „światowo” żyjącego kleru – została podporządkowana owej elicie urzędowej (sobór chalcedoński, 451), tj. hierarchii.
Ten nadzór, a zwłaszcza przenikanie się obu formacji: powoływanie biskupów także spośród mnichów, wyświęcanie coraz większej części zakonników, początkowo unikających święceń, coraz powszechniejsze w ciągu wieków wprowadzanie w diecezjach elementów monastycznych – jak celibat i brewiarz – wzmocniły więzi obu elit (stąd i kler z czasem zwać się będzie duchowieństwem), utrwalając oddzielenie od reszty wiernych. Kończyło się nowotestamentowe myślenie, według którego „duchownym” był ten, kto przyjął Ducha Świętego, tj. każdy chrześcijanin, a „świeckim” ktoś, kto kierował się zasadami świata, tj. nieochrzczony lub wielki grzesznik.
Gdy po upadku Cesarstwa Zachodniego w V wieku biskupi i mnisi stali się nie tylko nauczycielami wiary w Europie barbarzyńców, ale i współtwórcami administracji, szkolnictwa, opieki społecznej, mecenatu w nowych krajach germańskich czy słowiańskich, dystans między stanami powiększył się. Średniowieczny laik oznaczał człowieka nieoświeconego, nie znającego języka ludzi wykształconych (łacina) i liturgii. Społeczne i kulturowe zróżnicowanie odbije się i w eklezjologii. Kościół będzie coraz bardziej utożsamiany z duchowieństwem. Reakcją na nadmierną klerykalizację Kościoła będą ruchy ubogich XII-XIII wieku, potem husytyzm i reformacja, odrzucająca w ogóle kapłaństwo hierarchiczne na rzecz wspólnego. W starym Kościele tym bardziej więc będzie się bronić tego pierwszego, długo przemilczając lub postponując drugie. Korzenie tych problemów tkwią w znacznej mierze w nieprzewidzianych skutkach zbawiennej skądinąd reformy gregoriańskiej XI wieku.
W średniowiecznym przemieszaniu boskiego z cesarskim za Karolingów i Ottonów biskupi stawali się urzędnikami panujących, a ich urzędnicy biskupami. Pomniejszy graf, choć nie był pomazańcem, był u siebie prawie suwerenem i niczym władca rozporządzał w swych włościach klasztorami i kościołami, ustanawiając wedle swego uznania ich rządców. Od papieża po skromnego kapelana byli duchowni lennikami, sługami i (na niższych szczeblach) wręcz poddanymi panów ziemskich, którzy ich mianowali. Nadając im w dożywotnie użytkowanie związane ze stanowiskiem dobra (beneficjum) lub przejmując ziemię kościelną i utrzymując duchownego, oczekiwali w zamian niezłomnej lojalności i rozmaitych posług, nie tylko duchowych. Były to powinności wasala, łącznie z wystawianiem w razie potrzeby zbrojnego pocztu przez prałata, udawaniem się z poselstwem, pracą w administracji czy kancelarii.
Te wtórne obowiązki i potrzebne do nich kwalifikacje decydowały o doborze personelu Kościoła bardziej niż jego własne tradycje. Papież stał się drobnym władcą rzymskim, obdarzonym przez Pepina (w połowie VIII wieku) Państwem Kościelnym, lennikiem swego cesarskiego seniora. Biskup lub opat – przywódcą okolicznej szlachty, prezbiter – obsługującym kościół poddanym pana miejscowej włości. Przeważnie żonatym. Nazywanie go konkubinariuszem jest przedwczesne. Święcenia kapłańskie były jeszcze do pogodzenia z małżeństwem, w jakim żyło wielu duchownych.
Kanoniczne więzi znaczyły w tym feudalnym układzie mniej niż osobiste powiązania pozahierarchiczne. Prezbiter zależał bardziej od dziedzica niż biskupa, a ten związany był mocniej z władcą niż metropolitą czy papieżem. Wynagradzanie zasług i zjednywanie zwolenników określały w dużym stopniu politykę personalną fundatorów i ich spadkobierców. Ich pobożne darowizny stanowiły rodzaj podwójnej inwestycji: z jednej strony obiecywały korzyści duchowe (msze i modły obdarowanych o grzechów odpuszczenie i darowanie doczesnych kar za nie), z drugiej – pozwalały w dużej mierze nadal dysponować tym, co się ofiarowało Bogu czy świętemu.
Rosnące dobra kościelne sprzyjały negatywnej selekcji kandydatów. Korupcja schodziła nawet do poziomu zwykłej sprzedaży stanowisk, zwanej symonią. Żonaty kler skłonny był dbać raczej o swe rodziny niż o zasadę nienaruszalności używanych dóbr kościelnych. Duchowni chętnie też zapewniali następstwo po sobie własnym synom. W ten sposób z dwu stron następowało uprywatnienie Kościoła. Potomstwo kleru stawało się zagrożeniem kościelnego stanu posiadania, a dominacja możnych – jakości kandydatów do kapłaństwa. Wielka reforma Kościoła XI-XII wieku skupi się więc na walce o inwestyturę i o celibat.
Ta reforma, zwana gregoriańską, stanowiła ogromny wysiłek wielu osób i środowisk, zmierzających wytrwale do moralnej odnowy całego społeczeństwa. Miało ją prowadzić duchowieństwo poddane jedynie kościelnej władzy i dyscyplinie. Reformę rozpoczęły już w X wieku benedyktyńskie klasztory, wiążące się w tym celu spontanicznie w kongregacje, skupione wokół burgundzkiego Cluny, lotaryńskiego Brogne oraz Gorze (koło Namur i Metzu). Odzyskiwanie prawa wyboru opatów przez mnichów łączyło się z egzekwowaniem przestrzegania reguły. Wielu obserwujących te osiągnięcia utwierdzało się w przekonaniu, że uzdrowienia opłakanego stanu doboru i życia kleru dokonać można tylko przez zaprowadzenie w nim monastycznych porządków. Linia ta zacznie zwyciężać, gdy w połowie XI wieku mnisi uzyskają na kilkadziesiąt lat wielki wpływ na papiestwo, obejmując stolicę Piotrową lub stanowiąc krąg najbliższych współpracowników biskupa Rzymu.
„Monachizacja” Kościoła wyrazi się w mocnym oddzieleniu duchownych od świeckich (w tym przeciwstawieniu mnisi szukali wszak od początku swej eklezjalnej tożsamości). Kler wyodrębniony w osobną korporację podlegać miał odtąd już nie świeckim panom, lecz biskupom, a razem z nimi papieżowi, niczym naczelnemu opatowi czy seniorowi. Kanoniczna obsada stanowisk, zastępująca dawną inwestyturę laików, polegać miała, jak w klasztorze, na wyborze przełożonego: biskupa przez kanoników katedralnych, papieża przez kardynałów. Skupiona w papieżu władza kościelna miała stać się przeciwwagą dotychczasowej dominacji władców i możnych nad duchownymi.
W świecie przepołowionym na panów i poddanych, emancypacja zmienia się łatwo w dążenie do zmiany ról. Przywracając rangę przytłoczonych dotąd struktur kościelnych, znacznie podwyższono wysokość hierarchicznej piramidy, naśladując proporcje i funkcjonowanie ówczesnej piramidy feudalnej. Desakralizacja władzy świeckiej poprowadzi więc do zeświecczenia kościelnej. I na długo – dłużej niż potrwa jeszcze feudalizm – następcy skromnej niegdyś starszyzny kościelnej zaabsorbowani zostaną, kosztem wielu istotnych dla religijnej społeczności spraw, problemami swej władzy, jej maksymalnego zasięgu, atrybutów, egzekwowania własnych prerogatyw w ciągłym sporze z władcami. Przemawiać będą częściej językiem nakazów niż perswazji, ustanawiając prawa, uderzając opornych mieczem ekskomuniki czy interdyktu. Ich zaaferowanie administracją swych (wreszcie swych!) włości, ich wielkopański tryb życia, rezydencje, orszaki służb w papieskich i biskupich pałacach i cała reszta prestiżowego blichtru, będą w sporej mierze następstwem, trudnym wtedy do przewidzenia, owego gregoriańskiego wyrywania nie tylko kleru, ale i jego majątków, z rąk świeckich. Otoczone nimbem nietykalności dobra kościelne bezżennego duchowieństwa rosnąć będą spokojnie wskutek darowizn, nie zagrożone rozdawaniem czy dziedziczeniem, jak w dobie inwestytury i klerogamii. Tłuste chleby kościelne zaś przyciągać będą nie wyłącznie najgodniejszych.
Obawa przed przejmowaniem majątku kościelnego przez potomstwo duchownych stanowiła ważki powód walki gregorian o celibat. I tak już synod w Toledo w 531 roku zabraniał prezbiterom wyznaczania swoich spadkobierców. Synod w Sewilli w 592 roku przypomniał, że własność Kościoła ma przy nim pozostawać. Dzieci duchownych uznał więc za nieprawe, a przez to niezdolne do dziedziczenia. Postanowienia takie powtarzały potem synody wielu krajów, a w XI-XII wieku synody reformistyczne, którym przewodniczyli papieże (np. Benedykt VIII w 1022 roku w Pawii) i delegowani przez nich mnisi. Leon IX (1049-54) przemierzał Europę od Aachen po Kalabrię, odbywając synody, na których zdejmowano ze stanowisk symoniackich biskupów i opatów. W oparciu o zarządzenia tego papieża kameduła-kardynał Piotr Damiani wydawał gwałtowne odezwy przeciw klerogamii. Małżeństwa zawarte po święceniach ogłaszał za nieważne, a kobiety w tych związkach za konkubiny i nierządnice. Grzmiał: „Ręce przeznaczone, by przygotowywać pokarm anielski, nie wzdrygają się przed obscenicznym i brudnym dotykaniem kobiet.”
Mikołaj II, Aleksander II i Grzegorz VII zabraniali wiernym uczestniczyć we mszy sprawowanej przez żonatych kapłanów. Grzegorz VII na synodach i poprzez swych legatów słanych do różnych krajów domagał się od duchownych celibatu, zakazując ich synom udzielania święceń. Na synodzie w Reims (200 biskupów z kilku krajów) papież Kalikst II (były mnich z Cluny) zagroził prezbiterom i diakonom, którzy nie zaprzestaną pożycia z żonami czy konkubinami, pozbawieniem ich urzędu. II sobór laterański (1123) powoławszy się, bezpodstawnie zresztą, na sobór nicejski (325), zakazywał kapłanom pożycia nawet z prawowitymi ich małżonkami. Nie dyskutowano jeszcze sprawy nieważności małżeństw duchownych, usiłując osiągnąć cel przez powtarzanie dawnych nakazów powściągliwości małżeńskiej po przyjęciu święceń. Dopiero zwołany przez Innocentego II w 1139 roku II sobór laterański (około 500 biskupów) postanowił, że zawierający małżeństwo duchowny wyższych święceń, od subdiakona wzwyż, traci urząd i beneficjum, a małżeństwo takie jest nieważne. Następne sobory, III i IV laterański (1179-1215) nadal występowały ostro przeciw nielegalnym już teraz związkom duchownych z kobietami, grożąc winnym starymi karami i ogłaszając nowe. Niektóre synody XIII wieku ogłaszały też rozmaite sankcje wobec dzieci z takich związków, krewnych ich matki, a także biskupów opieszałych w walce o celibat. [2]
Nie tylko zaprowadzenie celibatu przychodziło z trudem. Także wywalczony wielkim kosztem samorząd kleru nie był łatwy do obrony. Kolegium kardynalskie czy kapituła katedralna też podlegały naciskom panujących przy wyborach papieża lub biskupa. Z czasem papiestwo (XIV wieku) przejęło z rąk kanoników obsadę biskupstw, ale wkrótce podzieliło się tą prerogatywą z władcami (nie tylko wskutek ich nacisku, ale i dla uzyskania poparcia własnych celów politycznych), którzy będą rekomendować Rzymowi własnych kandydatów. Analogicznie prawo patronatu wykonywali i kolatorzy (dziedzice) parafii, prezentując biskupowi protegowanych na probostwo. Była to bardziej czy mniej złagodzona postać starej inwestytury, kontrolowanej w jakiejś mierze przez władze kościelne.
Warunkiem otrzymania wyższych święceń było uprzednie uzyskanie za poleceniem patrona stanowiska, czyli beneficjum, lub zatrudnienia przez beneficjata. Ta starochrześcijańska zasada święcenia dla konkretnej gminy w miarę jej potrzeb, skrzyżowana z prawem patronatu, kościelnym legalizmem, z jednej strony, a z drugiej z możliwościami zawieszania prawa (dyspensy), dawała efekty przedziwne. Najpierw – pogoń za stanowiskami, traktowanymi często jako źródła dochodu, a nie wynagrodzenia za osobistą pracę duszpasterską. Stąd kanonicy, plebani, nawet biskupi, którzy objąwszy stanowisko jako warunek święceń (tzw. tytuł kanoniczny), wcale nie kwapili się z ich przyjmowaniem. Jedni nie mieli wymaganego do tego wieku, inni wahali się latami, poprzestając na niższych święceniach i ciągnąc dochód z beneficjum, a w spełnianiu związanych z nim obowiązków wyręczając się wyświęconym zastępcą. Ciągle mając otwartą drogę do małżeństwa lub kapłaństwa, tkwili chętnie dłużej na tym dochodowym, a nie wiążącym rozdrożu. Małżeństwo, zgodnie z postanowieniami II soboru laterańskiego, wykluczało bowiem dalsze korzystanie z beneficjum. Niektórzy mieli ich po kilka, uzyskawszy wspomniane dyspensy i wyręczając się zastępcami.
Beneficjalny system zrósł się nie tylko z dziejami Kościoła, ale i z jego pojmowaniem. Objęcie beneficjum decydowało o uprawnieniach i o udzielaniu mandatu wyświęconemu sufraganowi, substytutowi, wikariuszowi. Stąd absurdalne sytuacje biskupów bez sakry i plebanów bez święceń. Nie ich posiadanie, a stanowisko decydowało o randze duchownego, którym stawało się przez przyjęcie tonsury. Samo kapłaństwo nie było w średniowieczu cenione tak wysoko: prałat bez święceń znaczył o wiele więcej niż zastępujący go prezbiter. Liczebność kleru zależała nie tyle od potrzeb duszpasterskich, co od owych „etatów”, których znaczna część nie była związana z obowiązkami duszpasterskimi (kanonie, kolegia prebendarzy, altarie), lecz wyłącznie ze sprawowaniem liturgii wedle życzeń fundatorów.
Późne średniowiecze nie wypracowało pozytywnego modelu kapłana. Są tylko liczne kanony, dekrety i statuty nawołujące kler do godnego życia, unikania kobiet, karczmy, handlu i świeckich strojów.
Idei kapłaństwa wyłącznie wspólnego, wysuniętej przez Reformację, przeciwstawiono w Trydencie – na zasadzie obrony tego, co kwestionowane – wzmocnienie hierarchicznego aspektu Kościoła. Przedział między świeckimi a duchownymi miał być umocniony, a społeczny prestiż kleru podniesiony. Miało temu służyć zapewnienie dostatecznych środków utrzymania, większe zdyscyplinowanie i lepsze wykształcenie. Sobór, choć akcentował duszpasterskie zadania duchowieństwa, skupił się na dogmatycznych podstawach kapłaństwa i walce z nadużyciami, nie zaś na budowaniu pozytywnych wizerunków. Czynili to inni, sięgając po Biblię i Ojców Kościoła. Powstały traktaty (Jodok Clichtovius, 1519, i Pedro Soto, 1558) rysujące model kapłana moralnego, pobożnego, oderwanego od dóbr materialnych, pasterza dusz, a nie tylko wykonawcy zgodnego z przepisami kultu. Pierwsza z tych poczytnych prac miała w XVI wieku 14, a druga 8 wydań. Niektóre z zawartych w nich refleksji przypominają akcenty spotykane w tekstach Vaticanum II. [3]
W Trydencie potwierdzono dawne kanony dotyczące prawa celibatu. Pomyślano przy tym wreszcie o systematycznej edukacji i formacji kandydatów do kapłaństwa, nakazując zakładanie seminariów. Ich wpływ na stan umysłów i postawy potrydenckiego duchowieństwa długo jeszcze pozostawał niewielki. Zakładano je bowiem prawie wszędzie w trybie dość opieszałym, uposażając marnie, kształcąc krótko i jednostronnie (głównie kazuistyka konfesjonałowa). W Polsce w połowie XVII wieku seminaria posiadało jedenaście na dziewiętnaście diecezji metropolii gnieźnieńskiej, ale łącznie było w nich miejsce tylko dla stu kilkudziesięciu alumnów. Jeszcze w XVIII wieku nauka trwała tam rok, dwa a później trzy lata. Znaczną rolę w poprawie aktywności duszpasterskiej duchowieństwa katolickiego odegrały reformacyjne zagrożenia, drukowanie kazań, częste synody, a zwłaszcza egzekwowanie ich rozporządzeń przez biskupich wizytatorów i ożywienie kongregacji dekanalnych, na których księża m.in. roztrząsali kwestie teologiczne oraz problemy duszpasterskie, z powołaniem się na publikacje teologiczne.
Duchem Trydentu Kościół żył w praktyce aż do Vaticanum II. Oznaczało to ciągłe niedowartościowanie świeckich i ich wspólnego z prezbiterami kapłaństwa, budowanie samoświadomości tych drugich przez przeciwstawienie laikom, wzmacnianie podmiotowości kleru przez uprzedmiotowianie wiernych, zapominanie, iż pasterze owiec to najpierw i ciągle wraz z nimi owce Jedynego Pasterza.
Trwał tedy przez wieki potrydencki rząd dusz (regimen animarum) czy – jak mówiono jeszcze w pierwszej połowie XX wieku – praca nad duszami. Dziś mówi się ciągle o posłudze, co nie brzmi zgrzytliwie tylko wtedy, gdy wykonawca tejże uprawia ją właśnie w trybie służebnym, nie zaś dominacyjnym. Lepiej bowiem być obsługiwanym przez przedstawiciela świętej władzy (hierarchii), niż zostać potraktowanym paternalistycznie czy biurokratycznie przez pełniącego posługę. Zaś dopóki stare mocuje się z nowym, warto rzecz całą zakończyć – na pamiątkę odchodzącej w przeszłość potrydenckiej wizji Kościoła wojującego i jego kapłaństwa – klarowną jak sztych panoramą nakreślaną przy użyciu bojowych akcesoriów przez jej rodzimego współarchitekta ks. Piotra Skargę:
Kościół Boży tu, na ziemi, jest jako wojsko na wojnie pięknie uszykowane, na trzy części rozdzielone: w jednej są księża jako urzędnicy, w drugiej żołnierze laicy, w trzeciej z obu części przebrani zakonnicy i mniszy (…) Pan Jezus, będąc nawyższym cesarzem i hetmanem swego wojska, a mając inne wojsko wielkie, niebieskie i podziemne, w niebie się tylo w widomej obecności stawi, a na ziemi będąc niewidomy, ma od siebie namiestnika Piotra świętego i jego następniki, papieże rzymskie. Którym dał moc swoją na rządzenie wojska swego, nad którym jest sam jeden, jako najwyższy hetman, papież. Po nim są biskupi jako połkownicy, którzy częściami prawnemi wojska władną. Po nich są kapłani abo plebani, jako rotmistrzowie i setnicy. Po nich dyjakoni i poddyjakoni, i inni, którzy rotom służą: jako chorążowie, trębacze, bębnicy, szpiegowie i inni do mniejszych posług w rocie każdej naznaczeni. A drudzy są zakonnicy i mniszy, jedni jako na zamkach i wieżach rozsadzeni, i w nocy, i we dnie straż trzymają. Drudzy przed ufami biegają i nieprzyjacielskie wojsko trwożą i trapią. Drudzy na harcach pojedynkowych żołnierze zaprawują i sami mężnie wygrywają i dobrą myśl a serce mężne drugim czynią. Na te takie porządki około wojny i wojska Chrystusowego siedm jest stanów kleryków abo księży: trzy więtsze i przedniejsze, a cztery mniejsze. Przedniejszy są, jako urzędnicy: kapłan, dyjakon, poddyjakon. Niższy i najmniejszy są: akolit, czytelnik, zaklinacz i odźwierny. [4]
ks. Jan Kracik(1941-2014)
*** katolicki prezbiter archidiecezji krakowskiej, historyk, profesor. Ksiądz profesor wypromował sześciu doktorów, kilkudziesięciu magistrów, zarówno na Wydziałach Historii, jak i Teologii Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Jednym z jego doktorantów jest obecny metropolita łódzki arcybiskup Grzegorz Ryś.
Przypisy:
1. E. Wipszycka, Kościół w świecie późnego antyku, Warszawa 1994, s. 32-41.
2. G. Denzler, Die Geschichte des Zolibats, Freiburg i. Br. 1993, s. 34-43, 96-98.
3. H. Jedin, Das leitbild des Priesters nach dem Tridentinum und dem Vaticanum II, „Theologie und Glaube”, Jh 60: 1970, s. 103-105, 108-111, 114.
4. P. Skarga, Kazania przygodne, Kraków 1600, s. 155.
/ opoka.org.pl /