Wydaje się zatem, że propozycja „życia jakby Bóg był”, ma mocne uzasadnienie. Potwierdza je prosta obserwacja. Zapowiadane przez ateistów odczarowanie świata sprawiło, że okazał się on pusty, podobnie jak człowiek w raju po odczarowaniu okazał się nagi.
Żyć jakby boga nie było. Tylko na pozór jest to stwierdzenie nowe. święty Augustyn wyraził to następująco: „Amor sui usque ad contemptum Dei”, co oznacza „miłość siebie aż do negacji Boga”. Można postawić pytanie, skąd w człowieku tak wielka (a raczej tak mała i niszcząca) miłość siebie? Pobrzmiewa tu rajska nuta „będziecie jako bogowie” i nostalgia współczesnego człowieka: „dlaczego nie jestem bogiem?” Dlaczego Bóg uczynił mnie ograniczonym? Konstatacja tego faktu odbierana jest przez człowieka jako niesprawiedliwość. Przywołanie zaś podstawowego rozumienia zasady sprawiedliwości (oddać każdemu, co się jemu należy), odczytane w kontekście ludzkiego poczucia niesprawiedliwości, prowadzi do logicznego wniosku: zabrać każdemu, co się jemu nie należy (w tym również Bogu). Jednak człowiek zbuntowany nie jest zdolny do wyjścia poza stwierdzenie: „gdyby więc Bóg nie istniał, wszystko byłoby dozwolone”. Jednak ów bunt przeciw Bogu, że człowiek nie jest bogiem i nie ma pełnego wpływu na losy świata, pozostawia człowiekowi dwie drogi: buntować się albo trzymać się Boga.
Życie, jakby Boga nie było, to życie tylko pozornie prostsze. Tak właśnie definiował ateizm Jan Paweł II. Wskazywał jednocześnie, że człowiek nie musi posuwać się aż do negacji istnienia Boga. Wystarczy, że zaprzecza Jego tajemnicy. Ważne jest to „jakby”. Pokazuje bowiem nie tyle rezygnację z Boga, ile raczej z istoty człowieczeństwa, rozumianego jako stawianie pytań istotnych i fundamentalnych. Można odnieść wrażenie, że człowiek nie ma dość odwagi, by przyznać się do słabości. (…) Pozostaje tylko pytanie, w jaki sposób dotrzeć do tych wartości, dzięki którym można „żyć jakby Bóg był”?
Jarosław A. Sobkowiak