Drodzy bracia i siostry

… kazania mają być głoszone w taki sposób, aby mówiący je nie zasłaniał sobą Pana Boga. Nadmiar słowa ludzkiego, mnożenie figur retorycznych, ozdobników, powierzchowne przygotowanie „nadrabiane” teologicznymi frazesami i banalnym słownictwem zatruwają czysty przekaz. Słowo Boże staje się nieczytelne i nieprzyswajalne – tak jak herbata, do której ktoś wsypał dziesięć łyżeczek cukru. Nie da się jej wypić.

z ks. Pawłem Siedlanowskim rozmawia Agnieszka Warecka

Ludzie mylą często homilię z kazaniem, ewentualnie używają obu pojęć zamiennie…

Istnieje zasadnicza różnica: homilia to rodzaj przepowiadania polegającego na wyjaśnianiu, komentowaniu, aktualizacji i praktycznym zastosowaniu tekstu Pisma św. – w kontekście okresu liturgicznego, hagiografii. Może zawierać wskazówki moralne dotyczące konkretnych życiowych sytuacji. Mówi się, że jej wzorem jest rozmowa Jezusa z uczniami w drodze do Emaus (Łk 24, 13-33). Kazanie natomiast to forma głoszenia słowa Bożego pokrewna homilii, ale mającą szerszą formułę. Może też dotyczyć konkretnego zagadnienia dogmatycznego, eklezjologicznego, tłumaczyć zagadnienia katechizmowe, odnosić prawdy Ewangelii do wartości, np. patriotyzmu, wprowadzać do liturgii.

Jak dziś mówić do ludzi, aby podczas kazania nie ziewali i nie spoglądali dyskretnie na zegarki?

Nie jest to proste. Przyzwyczailiśmy się do krótkich komunikatów. Tekst w gazecie ma mieć maksymalnie kilka akapitów i wielki, krzyczący tytuł. W przestrzeni medialnej toczy się walka o to, kto będzie bardziej słyszalny, czyje słowo mocniej zapadnie w pamięć. Język staje się coraz bardziej brutalny, bywa, że i wulgarny, wartością samą w sobie jest news. W tym kontekście słowo Boże może wydawać się nudne i statyczne. Nic bardziej błędnego! Koniecznie trzeba jednak spełnić kilka warunków.

Po pierwsze: krótkie!

Nagłaśniano w TV swego czasu kazania księdza spod Białegostoku – zaledwie kilkuminutowe wypowiedzi. Wierni byli zachwyceni! Nie w długości jednak rzecz. Kazanie to nie SMS. Liturgia domaga się powagi, bogactwo treści jest czasem tak wielkie, że nie sposób go ogarnąć w ciągu trzech minut. Nie chodzi, aby „odhaczyć” Mszę. Trzeba najpierw dobrze zrozumieć, co Pan Bóg ma mi do zaoferowania, wgryźć się w ten przekaz. A to wymaga skupienia, także czasu. Biblia, teksty Magisterium Kościoła nie mają służyć rozrywce, a medytacji, i tak należy je przyjmować.

Zgoda. Tyle że czasem wychodzą takie dłużyzny, iż wszyscy – chyba łącznie z kaznodzieją – nie wiedzą już, o co chodzi.

Młodzi mówią, że są „nieekologiczne”. Trują. Ks. Jan Twardowski zwykł mówić, że kazania mają być głoszone w taki sposób, aby mówiący je nie zasłaniał sobą Pana Boga. Nadmiar słowa ludzkiego, mnożenie figur retorycznych, ozdobników, powierzchowne przygotowanie „nadrabiane” teologicznymi frazesami i banalnym słownictwem zatruwają czysty przekaz. Słowo Boże staje się nieczytelne i nieprzyswajalne – tak jak herbata, do której ktoś wsypał dziesięć łyżeczek cukru. Nie da się jej wypić.

Ile minut powinno trwać kazanie?

Według zasad homiletycznych kazanie niedzielne nie powinno przekraczać kwadransa, zaś w zwykły dzień – siedmiu minut. Nie są to jednak sztywne reguły. Najważniejsza jest treść, nie długość.

Jak należy je budować? Czasem wątków jest tak wiele, że myśl zaczyna plątać się jak nić pajęcza. Dygresja goni dygresję, nowa idea wypiera starą…

Powinno mieć jak najprostszą konstrukcję. Jasny przekaz, świeżość myśli, logiczny tok rozumowania zamykający się przesłaniem (ewentualnie pytaniem), które zostanie na długo w głowach słuchaczy – to na pewno ułatwia percepcję. Lepiej, jeśli jest to świadectwo własnych przemyśleń mówiącego, skonfrontowane z dobrym komentarzem, niż nawet najmądrzejsze, ale obce teksty znalezione wcześniej w Internecie, odczytane beznamiętnie z ambony.

Jak długo trzeba się przygotowywać do wygłoszenia homilii?

Nie jest to łatwe zadanie. Im wcześniej dokona się „dotknięcie” słowa Bożego, tym lepiej. Jest czas na to, aby je przemedytować, sięgnąć do komentarzy, znaleźć dobre ilustracje. „Głoszenie słowa Bożego rozpoczyna się w ciszy – pisał V. Howard („Biblia i głoszenie słowa Bożego”): w ciszy przed Bogiem i przed tekstem, który powinien karmić kazanie czy homilię i decydować o ich wymowie – ciszy, w której tekst, słuchacze i prawdziwe „ja” głosiciela słowa Bożego znajdują się w rękach Boga”. Zgadzam się z tymi słowami.

A zatem nie tylko głoszący homilię, ale także wierni mają przygotować się do niej?

Oczywiście. Zapominamy o tym. Nie da się w jednej chwili przeskoczyć ot tak sobie z ulicznego zgiełku do ciszy świątyni. Idealnie by było, gdyby obecność na Mszy poprzedziła wcześniejsza lektura tekstów biblijnych. Nie powinniśmy mieć problemów z ich znalezieniem. Są powszechnie dostępne kalendarze, specjalne broszury, gdzie drukuje się parametry czytań bądź już gotowe fragmenty przypisane do konkretnego dnia.

Narzekamy, że ksiądz trudno mówi, a tymczasem problem tkwi w nas…

…ponieważ jesteśmy nieprzygotowani. Tak. Głoszenie słowa Bożego to dzieło całej wspólnoty. Pismo święte nie jest martwym, archiwalnym dokumentem, który należy bezdusznie odświeżyć na użytek równie biernego i bezwładnego słuchacza. To dynamizm, który aktualizuje się zarówno w głoszącym je, jak i słuchającym – pod warunkiem, że na to pozwolimy.

Główny grzech kaznodziejów: nadmierne teologizowanie. Słowa, niezrozumiane przez słuchaczy, unoszą się nad głowami i lecą hen, daleko…

Po sześciu latach spędzonych w seminarium zwrotów teologicznych zostaje zwykle w głowie bardzo dużo. To tak „samo się mówi”… A już na poważnie: zakładamy nieraz, że wierni zgromadzeni w kościele posiadają podstawową wiedzę wyniesioną choćby z katechezy. Niestety, często jest to rozumowanie błędne. Najpierw trzeba założyć fundamenty, potem wznosić misterne konstrukcje. Inaczej wszystko się zawali.

Chrystus mówił bardzo prosto.

Posługiwał się obrazami znanymi Żydom z codziennego życia. Używał formy przypowieści. Moc słowa nie zależy od tego, w jakie metafory i figury retoryczne zostanie ubrane, ile teologicznych zwrotów znajdzie się w homilii. Ważna jest autentyczność, prostota, posłuszeństwo Duchowi Świętemu i odwaga, aby potem podjąć i próbować żyć nimi.

Lubimy, gdy kazanie naszpikowane jest przykładami…

Owszem, są one potrzebne – słowo Boże aktualizuje się w bardzo konkretnych, życiowych realiach. Ilustracje nie mogą jednak zdominować przepowiadania czy zamienić kazania (homilii) w gawędę. One mają je wspierać, być znakami budzącym wiarę, pokazywać wierność Boga danym obietnicom, ich niezawodność. Słowo nie może zatrzymywać uwagi na sobie – ma prowadzić do Chrystusa.

Mile widziane są też fragmenty poezji i wycinki z literatury.

To jest wielkie bogactwo, skarbnica kultury, z której nie tylko można, ale nawet należy korzystać. Powinny one jednak pełnić rolę służebną wobec teksów Pisma świętego. Dobrze też byłoby, gdyby przytaczane fragmenty zostały opatrzone informacją o źródle, autorze. Tego domaga się szacunek wobec słuchacza. Dla mnie niepoważnie brzmią słowa: „W pewnej powieści wydarzyła się następująca historia…”, „Pewien poeta powiedział…”. Posługując się komentarzem, warto wskazać jego tytuł – być może ktoś zechce po powrocie do domu zeń skorzystać? Jest coś takiego jak prawa autorskie i należy je respektować – także na ambonie.

„Drodzy Bracia i Siostry” – tak zwykle zaczyna się kazanie. Czy nie wydaje się Księdzu, że jest to przestarzała formuła?

Nie. Czasem chcemy być bardzo nowocześni i na siłę rezygnujemy z tradycyjnych form, zwrotów. W pędzącym świecie ludzie patrzą na siebie raczej jako na konkurentów – już tylko w kościele mają szansę usłyszeć, że są dla siebie braćmi i siostrami. Nie są to puste słowa, pomagają zrozumieć cel obecności i istotę relacji, jaka winna ich spajać.

A co Ksiądz sądzi o próbach tłumaczenia Ewangelii na język subkultur?

„Pobożna czytanka według zioma Janka” – tak zaczynał się tekst Ewangelia św. Jana, który wpadł mi kiedyś w ręce. Jest to przedsięwzięcie zbyt egzotyczne i niepoważne, by mogło się przyjąć i mieć istotny wpływ na pogłębienie wiary.

Z jednej strony patetyzm, z drugiej – wprowadzanie do przepowiadania zwrotów potocznych, czasem wręcz graniczących z wulgarnością. Co jest bardziej toksyczne dla kazania?

Obie formy skutecznie zniechęcają do słuchania. Patetyzm jest znakiem intelektualnej pychy głoszącego, ewentualnie efektem niezrozumienia hierarchii pierwszeństwa – w ten sposób mówiący stawia siebie na piedestale. Zwroty potoczne, tzw. mocne sformułowania, mają zwykle – wedle intencji kaznodziei – obudzić słuchaczy, sprowadzić ich do punku zero egzystencji, zaczepić słowo w konkretnych realiach. Trzeba jednak z tym uważać – z kilku powodów. Ambona zawsze była miejscem, gdzie kultywowano tradycję pięknego języka. Homilia czy kazanie powinny być nie tylko poprawne. Mają stać się piękne pod względem stylistycznym i treściowym. Ksiądz kaleczący język polski to dość ponury obraz. Podobnie – używanie „mowy ulicy”. Ludzie to doskonale rozumieją, choćby przez to, że idąc do świątyni, zakładają „kościelny” strój, czyli najlepszy garnitur bądź sukienkę. Mają tu otrzymać wszystko, co najlepsze.

Dziękuję za rozmowę.

/ opoka.org.pl /